VORTAL BHP
Aktualnie jest 860 Linki i 253 kategori(e) w naszej bazie
WARTE ODWIEDZENIA
 Co nowego Pierwsza 10 Zarekomenduj nas Nowe konto "" Zaloguj 20 kwietnia 2024
KONTAKT Z NAMI

Robert Łabuzek
+48501700846
 
Masz problem z BHP
szukasz odpowiedzi ?
Szybko i gratisowo otrzymasz poradę
zadzwoń lub napisz na maila.

Na stronie przebywa obecnie....

Obecnie jest 41 gości i 0 użytkowników online.

Możesz zalogować się lub zarejestrować nowe konto.

Menu główne


Google

Przeszukuj WWW
Szukaj z www.bhpekspert.pl

Głośna śmierć, ciche życie 7.01.2003 Autor : kodekspracy
Wypadki -przykłady Głośna śmierć, ciche życie
BOGDAN WASZTYL
W ciągu roku przez każdą z kopalń przetacza się ponad 700 kontroli, ale i tak niczego to nie zmienia


Marian Stolarski przeżył wybuch w kopalni Jas-Mos, ale stracił dziesięciu kolegów




6 lutego 2002 roku w jastrzębskiej kopalni Jas-Mos wydarzyła się jedna z największych tragedii w polskim górnictwie w ostatnich latach Po lutowej katastrofie w jastrzębskiej kopalni Jas-Mos, w której śmierć poniosło dziesięciu górników, minister spraw wewnętrznych i administracji Krzysztof Janik zapowiedział surowe ukaranie winnych tragedii oraz wzmożone kontrole w górnictwie. Premier Leszek Miller natychmiast oświadczył, że rząd otoczy wdowy i sieroty opieką, obiecał dla nich dożywotnie renty specjalne. W marcu w Urzędzie Miasta w Jastrzębiu osobiście spotkał się z nimi i wręczył stosowne dokumenty.

- Premier, jak to premier, spieszył się - wspomina Bożena Głowacka. - Nie było czasu zajrzeć w papiery. A kiedy zajrzałyśmy, okazało się, że obietnice były czcze.

Z dokumentów wynika, że renty dla dzieci będą wypłacane do czasu aż ukończą one naukę (nie dłużej jednak niż do 25. roku życia). Wdowom też nie przyznano rent dożywotnich. Maria Jurkiewicz ma odbierać świadczenia tylko przez rok.

Wdowy zebrały się i wspólnie napisały list do premiera. Od Marka Wagnera, szefa Kancelarii Premiera, dowiedziały się, że przyznane im świadczenia nie są dożywotnie, ale korzystniejsze niż renty rodzinne, które przysługują w normalnym trybie.

Kolejne pismo od wdów musiało zaskoczyć Marka Wagnera, bowiem odpisał wprost, że nie ma wystarczających powodów, by przyznawać kobietom dożywotnie renty (minister Wagner nie wspomina nic o publicznie złożonej przez premiera obietnicy - BW): Wdowy po górnikach są osobami w pełni zdolnymi do pracy zawodowej. Wdowy pracujące zawodowo prawdopodobnie nabędą uprawnienia do świadczeń z tytułu własnej pracy. Nic nie stoi natomiast na przeszkodzie, aby osoby niepracujące podjęły starania o znalezienie odpowiedniego zatrudnienia po ewentualnym przekwalifikowaniu się czy podniesieniu kwalifikacji zawodowych.

Iwona Tomiczek, której mąż zginął w kopalni Marcel następnego dnia po tragedii w Jas-Mosie, również - według zapewnień premiera - miała być objęta taką samą opieką jak wdowy z Jastrzębia. - Kilka dni po śmierci męża odwiedziła mnie pani z opieki społecznej. Po wypełnieniu wielostronicowego formularza, do którego wpisała wszystko, co posiadam, oświadczyła, że renta mi się nie należy - mówi.

Wdowy z Jastrzębia nie wierzą też ministrowi Janikowi. - Zapowiadał, że winni zostaną przykładnie ukarani, a właściwie nikomu włos z głowy nie spadł - denerwuje się Głowacka. Rzeczywiście, niedawno Prokuratura Rejonowa w Jastrzębiu umorzyła śledztwo w sprawie tragedii w kopalni Jas-Mos, bo uznała, że stwierdzone uchybienia, naruszenia przepisów górniczych i bhp nie miały bezpośredniego związku z tragedią.


Wesoły autobus

Z zapowiadanych przez ministra spraw wewnętrznych przedsięwzięć mających zwiększyć bezpieczeństwo pracy w górnictwie do skutku doszły właściwie tylko kontrole w kopalniach, choć i w tym przypadku nie obyło się bez kontrowersji. Wątpliwości wzbudzało już samo typowanie kopalń do nie zapowiedzianych kontroli, bowiem okazało się, że jednak były one jakimiś bliżej nie określonymi kanałami zapowiadane.

- To był prawdziwy cyrk - opowiada związkowiec z kopalni Jankowice. - O kontroli wiadomo było już w przeddzień. Można się było odpowiednio przygotować.

Minister Janik, nieufny wobec węglowych baronów i układów, delegował do kontroli ludzi spoza branży - urzędników i strażaków. Ośmioosobowe grupy kontrolerów nazwano wesołym autobusem, bo przy kontrolach, a właściwie po nich, śmiechu było co niemiara.

- Co taka kontrola mogła wykazać, skoro kontrolerzy, bywało, nie odróżniali przodka od ściany - zastanawia się dyrektor jednej z kopalń. - Wiele z tych osób pierwszy raz było na dole kopalni, niektórzy bali się nawet zjechać.

Kontrolerzy spoza branży wzięli wcześniej udział w kilkugodzinnym szkoleniu w kopalni doświadczalnej, ale nawet dla pracowników Wyższego Urzędu Górniczego, który je organizował, oczywiste jest, że po takim kursie nikt nie będzie specjalistą od górnictwa. - Chodziło raczej o to, by ci ludzie potrafili poruszać się na dole i wiedzieli, jak zachować się w sytuacji awaryjnej - wyjaśnia pracownik WUG i prosi, by nie pytać go o sens wysyłania urzędników na kontrole stanu bezpieczeństwa w kopalniach.

- Nie wiem, czy w jakiejkolwiek innej branży przykłada się taką wagę do bezpieczeństwa pracy jak w górnictwie - zastanawia się dyrektor jednej z kopalń. - Jesteśmy poddawani permanentnym kontrolom. Jedna mniej, jedna więcej - to bez znaczenia. I tak niczego to nie zmieni.

W ciągu roku przez każdą z kopalń przetacza się ponad 700 kontroli. Dyrektorzy łamią sobie głowy, jak sprawić, by liczni kontrolerzy nie zakłócili wydobycia. - Branża nie potrzebuje więcej kontroli, tylko więcej spokoju. A tego od dawna w górnictwie brakuje. Pracownik, który wciąż rozmyśla, czy jutro będzie miał pracę, poddawany ogromnym stresom, w każdej chwili może popełnić błąd, którego skutki będą tragiczne.

Nie wiadomo, ile kosztowały ministerialne kontrole, wiadomo natomiast, że raczej nie poprawiły warunków pracy w górnictwie. Statystyki są nieubłagane. W 2002 r. po raz pierwszy od dziesięciu lat wzrosła liczba wypadków w kopalniach (w tym śmiertelnych). Tylko w grudniu zginęło 3 górników, a przez cały rok - 33, podczas gdy w 2001 r. - 24.

Zdaniem prof. Wacława Trutwina, szefa Komisji Bezpieczeństwa Pracy w Górnictwie, w kopalniach pojawiły się zupełnie nowe zagrożenia naturalne, takie jak wyrzuty ogromnych mas węgla i metanu. Z tego powodu trzeba było zamknąć niektóre ściany w kilku kopalniach.


Wszystko w normie
Wojciech Bradecki, prezes Wyższego Urzędu Górniczego, prostuje statystykę. Twierdzi, że gdyby nie 10 ofiar katastrofy w Jas-Mosie, tegoroczne statystyki nie byłyby gorsze od lat poprzednich. Ale takich katastrof nie da się przewidzieć, tak jak nikt nie potrafi przewidzieć, kiedy i gdzie nastąpi tąpnięcie albo jaki wstrząs może spowodować tragedię. Głównym powodem katastrof górniczych są z reguły zagrożenia naturalne: tąpania, wybuchy gazów, pożary, zalania, wyrzuty skał.

W 1987 r. w kopalni Mysłowice wybuchł pył węglowy; zginęło 19 górników. W 1991 r. w Halembie wybuch metanu zabił 6 osób. Dwa lata później w Miechowicach nastąpiło tąpnięcie; w zawale zginęło 6 górników. W 1995 r. w Nowym Wirku wydarzyło się kolejne mocne tąpnięcie - 5 ofiar. Trzy lata później w Niwce Modrzejów zginęło 6 ratowników górniczych penetrujących nieczynne wyrobisko. W tym roku w wyniku wybuchu pyłu węglowego śmierć poniosło 10 pracowników Jas-Mosu, a wybuch metanu zabił 3 górników z Rydułtów.

Jednak katastrofy pociągają za sobą mniej ofiar niż szara codzienność. Z danych Departamentu Ochrony Zdrowia i Warunków Pracy WUG wynika, że źródło zagrożeń w tym przemyśle i zawodzie tkwi przede wszystkim w ludzkiej ignorancji oraz tolerancyjnych postawach wobec ryzyka. - Najsłabszym ogniwem w tym łańcuchu jest człowiek - podsumowuje Wojciech Bradecki.

W pokontrolnych raportach mnożą się uwagi na temat popełnianych błędów, niedopatrzeń, lekkomyślności i głupoty. Okręgowy Inspektorat Pracy w Katowicach wymienia wśród najczęściej stwierdzanych na dole nieprawidłowości eksploatację niesprawnych środków transportu, poważne braki w sygnalizacji świetlnej i akustycznej, naruszenie ustalonych technologii pracy, przekraczanie dopuszczalnych norm temperatury, zapylenia, wibracji, hałasu...

Bardzo często przyczyną wypadków jest ewidentne naruszenie przepisów bhp przez samego poszkodowanego. Górnik z 9-letnią praktyką w celu przełożenia rozjazdu wyskoczył z elektrowozu w ruchu i zginął śmiertelnie przyciśnięty korpusem elektrowozu do stojących obok drzewiarek. Sygnalista szybowy podczas zamykania bramki odcinającej do szybu został zgnieciony uruchomioną klatką windy.

Przy próbie ręcznego hamowania górnika przygniotła platforma załadowana stalowymi elementami. Inny pracownik podczas czyszczenia napędu przenośnika taśmowego w ruchu został wciągnięty przez bęben napędu. Kierowca ładowarki zginął pod kołami własnego pojazdu, kiedy wyszedł z maszyny i pozostawił ją na biegu do przodu na lekkim spadku chodnika. Niektórzy zamiast kilkukilometrowego marszu od szybu do miejsca pracy wolą przejażdżki w łyżkach ładowarek lub na taśmociągach...

Górnicy często sprowadzają nieszczęście do banału (być może po to, by oswoić zagrożenie): temu wyrwało rękę, tamtemu zmiażdżyło nogę, tego przysypało, tamtego przygniotło. Niektórzy uważają, że górnik z wszystkimi palcami jest d..., nie górnikiem. - Ci, którzy tak myślą, w ogóle nie powinni pracować w kopalni - twierdzi prezes Bradecki. - Sprzęt można remontować, rozumu - nie.


Głośna śmierć
Przez dziesięciolecia PRL-u z nakazu władz o tragediach pod ziemią informowano zdawkowo. W idealnej rzeczywistości miało ich w ogóle nie być. Zależne od władz media milkły bardzo szybko nawet po największych katastrofach. Statystyki z tamtych lat budzą przerażenie. Tylko w 1954 r. przy znacznie mniejszym wydobyciu życie straciło prawie 600 górników (w statystykach nie uwzględniano pracujących w kopalniach więźniów i żołnierzy - BW). Pod koniec lat 80. ginęło ponad stu górników rocznie.

Teraz, gdy ofiar jest około 30 rocznie, media odnotowują każdy śmiertelny wypadek pod ziemią. Wstrząs powodują jednak dopiero katastrofy. Kiedy ginie kilku górników naraz, ich śmierć urasta do rangi niezwykle ważnego wydarzenia. Media prześcigają się w relacjach, politycy licytują się w ludzkich gestach.

Przed siedmioma laty podczas akcji ratunkowej w Wirku kopalnię odwiedzili prawie wszyscy ministrowie lewicowo-chłopskiego rządu, a Leszek Miller, wtedy minister spraw wewnętrznych, przebrany w górniczy uniform, zjechał na dół, by spotkać się z ratownikami. Po ubiegłorocznej katastrofie w Jas-Mosie o stan bezpieczeństwa w kopalniach zatroszczył się minister Janik, zaś premier Miller natychmiast odwiedził kopalnię, a po kilku tygodniach osobiście przywiózł wdowom niespecjalnie specjalne renty.

Prezydentowa Jolanta Kwaśniewska wykazała natomiast zainteresowanie losem wdów i sierot po tragicznie zmarłych w kopalniach górnikach i zaprosiła je na obiad do katowickiego Spodka.

- Dlaczego podobnych spektakli nie robi się z powodu wypadków w budownictwie albo przemyśle przetwórczym? - denerwują się zarówno zwykli górnicy, jak i dyrektorzy kopalń. - Przecież tam ginie nie mniej ludzi niż u nas.

Dane Głównego Urzędu Statystycznego potwierdzają te opinie. W pierwszym kwartale ubiegłego roku w górnictwie i kopalnictwie wydarzyło się prawie 1600 wypadków (16 śmiertelnych), podczas gdy w przetwórstwie przemysłowym - 6300 (24 śmiertelne), w budownictwie - 1800 (22 śmiertelne), w handlu - 1450 (15 śmiertelnych). Nikt jednak nie słyszał o tym, by z powodu śmierci włókniarki, budowlańca czy handlowca minister spraw wewnętrznych albo premier przebierali się w robocze uniformy i stawali przy krosnach, taczkach albo za ladą.

- Śmierć górnika jest widowiskowa, podobnie jak jego pogrzeb. A katastrofy w kopalni nie da się ukryć - tłumaczy sztygar z kopalni Jankowice.


Ciche życie
W okolicach kopalni kobiety są wyczulone. Niby pracują, niby krzątają się przy garach, a wystarczy, że zabrzęczą talerze w kredensie, zakołysze się żyrandol, by rzuciły wszystko i pobiegły przed bramę. Wystarczy, że przejedzie karetka na sygnale, a już im serce mocnej bije. Nie wiadomo przecież, w której kopalni tąpnęło? Normalne, że strach.

Z dala od kopalni bywa inaczej. Wystarczy, że chłop spóźnia się z roboty, by całe zamieniały się w nerwowe czekanie i nasłuchiwanie kroków na klatce schodowej.

Czasem mają złe przeczucia. - Siedziałam trzy godziny - opowiada Jola - i niczym nie mogłam się zająć. Po prostu siedziałam. Kiedy usłyszałam pod blokiem samochód, podeszłam do drzwi. Ożywienie na klatce. Wiedziałam już, że to do mnie, że jak otworzę drzwi, nie usłyszę niczego dobrego.

Czasem nie spodziewają się niczego. Natalia przygotowywała syna do szkoły, gdy w radiu usłyszała, że w kopalni było tąpnięcie. Czekała. Gdy mąż do godziny nie wrócił, pobiegła do spożywczego zadzwonić na markownię. Usłyszała, że jego znaczka jeszcze nie ma, że nie wyjechał na górę. Zemdlała...

A potem jest tak samo. Przepisy i układy zbiorowe regulują szczegółowo, jakie świadczenia należą się rodzinom ofiar wypadków. Nie ma odstępstw. Rodzinie przysługuje odszkodowanie na ogólnych zasadach. Żona otrzymuje dożywotnią rentę i rentę wyrównawczą (razem odpowiada to poborom, jakie otrzymywałby jej mąż, gdyby nadal pracował), dzieci - rentę do 18. roku życia. Przysługuje też deputat węglowy, darmowa podróż na wakacje dla dzieci, pieniądze na pomoce szkolne, paczki na święta, Mikołaja, Barbórkę...

W każdej kopalni jest komisja ds. kontaktów z osobami poszkodowanymi i ich rodzinami. Komisja załatwia wszelkie formalności - trumnę, ubranie, pogrzeb, księdza, orkiestrę. Praktyka jest taka (ludzka - dodają zajmujący się tym pracownicy), że nawet jeśli do tragedii doszło z winy pracownika (ponad połowa wszystkich wypadków), to w dokumentacji, która wychodzi na zewnątrz kopalni, zaznacza się, że takiej winy nie było. Żeby rodzina nie została na lodzie i miała ochronę. Śmierć to śmierć. Nawet zwykły górnik dołowy będzie miał pogrzeb z największymi honorami - rękę wdowy uściśnie dyrektor, będzie zastęp w galowych mundurach i białym czako.

A potem... - Najpierw dzwoniono z kopalni codziennie, pytano, w czym pomóc - wspomina Iza. - Potem telefony były rzadsze, aż w końcu umilkły. To był znak, że muszę sobie radzić sama. O mnie kopalnia przypomni sobie w Barbórkę, o dzieciach - w Mikołaja.

- Kiedyś organizowaliśmy spotkania gwiazdkowe dla dzieci górników, którzy zginęli - wspomina była pracownica socjalna z kopalni Silesia. - Przychodziły wdowy z dzieciakami, ale to były smutne spotkania. Kobiety gadały o śmierci. W końcu przestały przychodzić. Żadna z nich tego nie wytrzymała.

Iwona Tomiczek od dziesięciu miesięcy sama zmaga się z rzeczywistością. Po śmierci Krzysztofa straciła poczucie bezpieczeństwa. Prowadzi sklep z używaną odzieżą, poświęca się wychowaniu córek.

Marii Jurkiewicz za kilka miesięcy skończy się renta specjalna przyznana przez premiera. - Ludzie patrzą na mnie jak na szczęściarę, bo tak te renty zostały nagłośnione, a ja nie wiem, jak będę żyć z pensji sklepowej. Nie utrzymam domu.

Alojzy Lysko, historyk amator, który od dawna stara się zebrać materiał o wszystkich górniczych tragediach, które wydarzyły się po wojnie, nie rozumie, dlaczego nikomu nie zależy na upamiętnieniu ofiar węgla. Chciałby, aby na Śląsku stanął pomnik poświęcony górnikom, którzy zginęli pod ziemią, ale nie może znaleźć sprzymierzeńców. - Wydaje mi się, że wszyscy się tych śmierci wstydzą i jak najszybciej starają się zapomnieć - mówi.

BOGDAN WASZTYL

Komentarze

Wyświetlanie Sortowanie
Tylko zalogowani użytkownicy mogą komentować. Zarejestruj lub zaloguj się
INDIE 2015


Nasza nowa strona


Kodeks pracy


OKRESOWY Dla SŁUŻBY BHP, SZKOLENIE SIP


Kategorie


POZWOLENIA ZINTEGROWANE-HANDEL CO2


Głosowanie

Czy Państwowa Inspekcja Pracy spełnia swoją rolę

[ Wyniki | Ankiety ]

Głosów: 330
Komentarzy: 1


Polecamy ebooki



BHP EKSPERT Sp.z o.o.

NIP 678-315-47-15 KRS 0000558141 bhpekspert@gmail.com
tel.kom.(0)501-700-846
Tworzenie strony: 0,212922096252 sekund.