Afery [1]: Wybudowali Centrum Handlowe M1 w Krakowie i nie otrzymali zapłaty [2]

Autor : Edward Dodano: 09-08-2002 - 20:09
Niedowiary [3]




Coraz więcej osób twierdzi, że na budowie handlowego giganta w Krakowie zniknęło 1,5 miliona złotych. Wykonawcy robót są bankrutami.





Kilka razy zaczynali rozbierać kostkę przed niemieckim centrum handlowym M1 w Krakowie. Odstępowali od rozbiórki i blokowania dojazdu do Reala, Praktikera i Media Markt, uspokajani obietnicami otrzymania zapłaty za wykonane prace. Nie otrzymali jej do dziś.
Centrum należy do niemieckiego koncernu Metro AG, największego przedsiębiorstwa handlowego w Polsce. W zeszłym roku pod względem przychodów uplasowało się na 6. miejscu listy 500 największych firm "Polityki", przed takimi gigantami, jak KGHM Polska Miedź, Fiat Auto Poland i spółki węglowe. Każdy z hipermarketów sieci osiąga przychody kilkudziesięciu, a większe - 200 milionów zł rocznie.

Generalnym wykonawcą krakowskiego centrum M1 była firma Strabag Polska, odnoga austriacko-niemieckiego koncernu Bauholding, który od dłuższego czasu współpracuje z grupą Metro. Głównym podwykonawcą Strabaga został - sprawdzony już na innych budowach - Montex Lublin. Ten z kolei podnajął kolejnych, mniejszych, ale zaufanych wykonawców, a ci - jeszcze następnych itd. Powstała więc wielopiętrowa struktura, bardzo typowa dla wielkich zagranicznych inwestycji w Polsce, czyli - jak brutalnie tłumaczy jeden z członków Krakowskiej Izby Budowlanej: "kontrakt podpisuje (i śmietankę spija) stały partner (kolega) wielkiego inwestora, po drodze na prowizji bogacą się jego totumfaccy, a całą czarną robotę odwalają - angażując własny sprzęt, pieniądze, materiały i siłę roboczą - lokalne firmy. Za to, co zostało z pańskiego stołu".

Władzom samorządowym i mieszkańcom przedstawia się taki sposób budowy jako rozwiązanie modelowe. I faktycznie: bardzo dobrze, że obce firmy nie wykonują całej roboty, bo wtedy w Krakowie i okolicy nie zarobiłby na tym nikt. Bardzo dobrze, że Małopolanie mają pracę, a ich przedsiębiorstwa tzw. przerób.

Gorzej, gdy w całym łańcuszku, w którym teoretycznie wszystkie ogniwa powinny zarabiać, nagle coś pęka: niby na górze w papierach wszystko jest OK, niby "uruchomiono zakontraktowane pieniądze" i przelano je na właściwe konta, ale... Do ostatnich ogniw łańcuszka, tych, które poniosły największe koszty i włożyły najwięcej wysiłku, by obiekt w ogóle powstał - strumień pieniędzy nagle przestaje płynąć i nie dociera ani grosik.

Tak właśnie stało się na M1 w Krakowie.


Alternatywy 2
Metro podkreśla "z całą stanowczością", że "całkowicie wywiązało się ze zobowiązań finansowych względem głównego wykonawcy - firmy Strabag (...)". Strabag również deklaruje, że "uiścił wszystkie należności wobec polskich zleceniobiorców".

Jak więc jest możliwe, że sam tylko gorzyczanin G., który układał na M1 kostkę brukową, nie może się od roku doczekać ponad pół miliona złotych? Jak to możliwe, że panu W. nie zapłacono za kilometry kanalizacji? Jakim sposobem ujęte w stosownej umowie dziesiątki tysięcy złotych za transport kruszyw nie trafiły nigdy do pana K., podobnie zresztą jak 60 tys. zł, które miały zasilić konto pana J., właściciela firmy wywożącej odpady i nieczystości? Jak to się stało, że swoich 75 tys. zł nie otrzymał w terminie pan Dz., wykonawca izolacji wodoodpornych na całym obiekcie?

Jak mogło "zniknąć" półtora miliona złotych?

Zainteresowani twierdzą, że możliwości są dwie. Pierwsza: w trakcie budowy pojawiła się w łańcuszku nieuczciwa firma. Zleceniodawcy robót przekazywali z góry na dół zakontraktowane kwoty, ale "trefne ogniwo" zatrzymało pieniądze na znane sobie cele, nie płacąc podwykonawcom. W takim układzie wszyscy są czyści: i Metro, i Strabag, i Montex Lublin. Podejrzenia budzi jedynie owo "trefne ogniwo" i je właśnie należy ścigać. Prokuratura po doniesieniu stojących na krawędzi bankructwa przedsiębiorców prowadzi dochodzenie mające wyjaśnić ten wątek.

Możliwość druga: Centrum M1 zbudowano za tanio. Dziwne? Bez sensu? - Niekoniecznie - twierdzi część poszkodowanych. Od pewnego czasu chodzą po Polsce słuchy, że zagraniczni inwestorzy notorycznie zaniżają wartość kontraktów: w kosztorysach inwestorskich wykazują znacznie mniej materiałów i roboczogodzin niż rzeczywiście potrzeba, by dany obiekt powstał i na tak wyliczone roboty podpisują umowy. Przewidują np. w projekcie jedną nitkę rurociągu, a potem okazuje się, że potrzebne są dwie. Robią zamówienie ofertowe na izolacje przeciwwilgociowe, a w rzeczywistości mają być przeciwwodne. Przy hektarach, które zajmują wielkie obiekty handlowe, wszystko to nieprawdopodobnie winduje koszty. Ktoś musi za to zapłacić. Kto?

Gdy potężne (sięgające ponoć nawet 40 proc. wartości całej inwestycji) niedoszacowanie wychodzi na jaw w trakcie budowy, przedstawiciel inwestora zleca dodatkowe roboty "na gębę", obiecując, że wszystko zostanie ujęte w finalnym rozliczeniu. Wykonawcy nie protestują - pracują od świtu do nocy, a nawet nocą, jak brukarze na M1, żeby zdążyć z robotą. Nie protestują, bo zależy im na dobrej opinii i kolejnym zleceniu. Ponadto mają przecież do czynienia z dżentelmenami znad Łaby, Loary i Tamizy, a z dżentelmenami to - wiadomo - "gentleman’s agreement", "dżentelmeńska umowa" - co zostało obiecane, będzie dotrzymane.

Kiedy jest już po wszystkim, dżentelmeni pokazują jednak kontrakt i udowadniają z łatwością, że zapłacili wszystko, co do grosza.

Proceder ten, zdaniem wielu polskich podwykonawców, miałby się nasilić w ostatnich dwóch latach ("wcześniej Niemcy i Francuzi płacili jak w szwajcarskim zegarku"). Po pierwsze dlatego, że zyski z handlu są niższe niż się spodziewano (kryzys, bezrobocie, mniejsza siła nabywcza Polaków, ale i zmasowana konkurencja ze strony innych hipersieci), a po drugie - dlatego, że wszyscy zdążyli się już przekonać, iż można w Polsce bezkarnie nie płacić.

Żeby sprawdzić, czy na budowie wykorzystano podwykonawców w ten sposób, trzeba by - z kosztorysem i cennikiem robót budowlanych w ręku - zbadać ogniwo po ogniwie całą inwestycję. Nikt jednak tego w Polsce nie robi. Prokuratury nie dostrzegają problemu. Sądy mają urwanie głowy. Ministerstwo Finansów i urzędy skarbowe nie czują się kompetentne.


Łańcuszek
Łańcuszek nieszczęścia Krzysztofa G., który wybrukował całe M1, zaczyna się... No właśnie, Krzysztof nie bardzo wie, gdzie. Być może początkiem tego łańcuszka jest niejaki Janusz P. spod Częstochowy i jego firma "U."? To z Januszem P. podpisał Krzysztof umowę na wybrukowanie M1.

A może początek łańcuszka nieszczęścia jest gdzieś wyżej? Np. w firmie Montex Lublin, z którą podpisał umowę pan P.? Albo w Strabagu, który miał umowę z Monteksem?

Krzysztof G. ma za mało danych, by to stwierdzić. Szuka więc po omacku. Pisze rozpaczliwe listy do prokuratury, prezydenta Krakowa, kierownictwa Monteksu, zarządu Strabaga i Metro Real Estate (zarządcy M1), Ministerstwa Finansów, premiera...

Zanim przystąpił do budowy M1, jego firma zatrudniała do 80 osób. Płaciła jak w zegarku, nie zalegała z podatkami ani składkami ZUS. Miała wzorową opinię wśród kontrahentów oraz dostawców materiałów, sprzętu i maszyn. Dzisiaj G. ma jeszcze 10 pracowników, którzy pracują dorywczo. Konta i cały majątek zajął komornik. Wczoraj wyłączono telefony.

Sprawy do sądu przeciwko G. oddali - i tak rekordowo cierpliwi - dostawcy. - Pracowników spłaciłem, popożyczałem po rodzinie, znajomych - opowiada Krzysztof drżącym głosem. - Urząd skarbowy mnie ścigał, wystawiłem przecież faktury na ponad pół miliona. Czyli na papierze taki dochód miałem. Trzeba zapłacić VAT i podatek dochodowy. Nie ma przebacz. Zabrano mi trochę maszyn, betoniarkę... Dopiero kiedy pokazałem wyroki sądowe przeciwko P., nakazy zapłaty, wierzyciele uspokoili się i czekają.

Józef K., właściciel firmy transportowej, który stracił na M1 ok. 36 tys. zł, wolał nie zadzierać ze skarbówką. - Zapłaciłem już cały należny podatek dochodowy i VAT. Samych karnych odsetek naliczono mi w zeszłym roku 22 tys. zł. Zadłużony jestem po uszy u rodziny i przyjaciół, z wykańczaniem domu stanąłem, auto mam 10-letnie. Wielki biznesmen, co? - macha ręką K. i dodaje: - Staram się wyjść z tej matni, ale jest coraz trudniej. Znikąd pomocy.

- Ja miałem raz z urzędu skarbowego komornika na 130 tys. zł i dosyć - opowiada W., właściciel firmy instalatorskiej, który stracił na M1 400 tys. zł. - Nie pomogły żadne tłumaczenia, że mi łobuzy nie płacą. Naczelnik "skarbówki" powiedział, że go to nic nie obchodzi. A prosiłem tylko o odroczenie zapłaty VAT od faktur, za które nie dostałem grosza!


Strzyżenie pana P.
Zgodnie z prawem, wierzyciel ścigać może jedynie tego, z kim podpisał umowę. Nie wolno mu rościć pretensji wobec podmiotów, które w umowie nie zostały ujęte. Z tego punktu widzenia brukarz Krzysztof G. nie może mieć nic do Monteksu, ani tym bardziej do Strabaga. Umowę miał z panem P. spod Częstochowy.

G. nie może sobie wybaczyć, że - mimo złych doświadczeń z częstochowianinem na budowie innego molocha handlowego, bytomskiego Carrefoura - podpisał z nim kolejny kontrakt. W Bytomiu popłynął na 86 tys. zł. Pan P. obiecywał, że spłaci ten dług z pieniędzy zarobionych w Krakowie, na M1 właśnie.

Ponieważ nie dotrzymywał słowa, a w dodatku pojawiły się problemy z płatnościami za kolejne etapy brukowania M1, Krzysztof G. zwrócił się do Monteksu (z którym umowę miał P.), by pieniądze za roboty brukarskie przesyłał bezpośrednio na konto właściwego wykonawcy, czyli jego. - Już w marcu ub. roku ostrzegałem Montex, że P. nie jest osobą wiarygodną - zapewnia G. - Mimo to przesyłano pieniądze na jego konto. Do mnie trafiało coraz mniej, a w końcu - nic.

Dzisiaj Krzysztof G. uważa, że już w chwili zawierania umów Janusz P. nie miał zamiaru ani możliwości zapłaty za roboty zlecone na M1. - Już wtedy winien był potężne kwoty innym ludziom, a także "skarbówce" - ponad ćwierć miliona - twierdzi Krzysztof G., który skierował do prokuratury "zawiadomienie o przestępstwie polegającym na wyłudzeniu usługi budowlanej".

Prokuratura Rejonowa w Częstochowie, bo tam z Nowej Huty trafiła dokumentacja, za pierwszym razem - po czterech miesiącach rachitycznego dochodzenia - umorzyła sprawę. Po zażaleniu pokrzywdzonego, Prokuratura Okręgowa po kolejnych trzech miesiącach uchyliła umorzenie i skierowała ją do ponownego rozpatrzenia.

Było to w czerwcu. Od tego czasu nic się nie dzieje. Wszyscy poszkodowani - jeśli było ich stać - wydali pieniądze na adwokatów, rozprawy w sądach cywilnych i postępowania komornicze. Nie odzyskali ani złotówki.


"Trefne ogniwo" czy ofiara?
Kiedy w październiku ub.r., po pięciu miesiącach od upływy ostatecznego terminu zapłaty za roboty, podwykonawcy częstochowianina P. próbowali po raz pierwszy rozebrać kostkę brukową na M1, Janusz P. zapewniał reporterów, że nikogo nie oszukał. Twierdził, że sam nie dostał pieniędzy od Monteksu. I że nie ma nawet na chleb.

Krzysztof G. mu nie wierzy, choć słyszał ostatnio, że komornik będzie licytował wart 300 tys. zł dom Janusza P. pod Częstochową. I że długi Janusza P. sięgają 2 mln zł, a majątek firmy "U." jest zbyt mały, by zaspokoić wszystkich wierzycieli, w tym G.

W grudniu ub.r. Janusz P. potwierdził swoje saldo zadłużenia wobec G. Podkreślił zarazem, że "nie potrafi uregulować w najbliższym czasie podstawowego zobowiązania" (blisko 500 tys. zł). Tłumaczył to przekroczeniem przez jego firmę "kosztów realizacji inwestycji M1 określonych umowną kwotą ryczałtową". "Jednocześnie nadmieniam, że moje roszczenia zostały uznane przez głównych wykonawców, tj. Monex Lublin i Strabag Polska. Firmy te zwróciły się do głównego inwestora, tj. Metro Real Estate Management, o podwyższenie kwoty ryczałtowej. Niestety, postawę inwestora cechuje upór i opieszałość w polubownym rozwiązaniu konfliktu" - napisał P. do Krzysztofa G. i innych wierzycieli.

W kolejnym piśmie do reprezentującego Metro dr. Johannesa Niewertha z firmy Gleiss Lutz Hootz Hirsch, który pod koniec listopada ub.r. oskarżył P. i jego podwykonawców o celowe blokowanie dojazdu do gotowego już centrum M1, Janusz P. oświadczył, że "całkowicie podziela motyw i metody działania" (blokujących dojazd i rozbierających kostkę - do listopada doszło do trzech takich prób - ZB). "Do chwili obecnej tak ja, jak i protestujący nie otrzymaliśmy należnego nam wynagrodzenia za powiększony przez Metro Real Estate Management zakres robót. Nie otrzymałem nawet protokołu odbioru końcowego, choć obiekt został faktycznie przejęty do użytkowania przez inwestora".

P. twierdzi, że zwiększony zakres robót wykonanych przez jego firmę i jej podwykonawców "przekroczył kwotę netto 2 mln 244 tys. zł". Informował o tym wielokrotnie Montex i wie, że Montex przekazywał tę sprawę dalej do Strabaga i Metro.

"Będę zabiegał o nagłośnienie tej sprawy. (...) Z powodu utraty płynności finansowej powstałej z faktu wykonania do końca pełnego zakresu robót wynikających z dokumentacji wykonawczej - różnej od przedstawionej do oferowania, nie stać mnie na wniesienie stosownych opłat sądowych".


Kto się śmieje
"Dokumentacja wykonawcza inna od przedstawionej do oferowania" - w tym na pozór nudnym stwierdzeniu może się kryć cała tajemnica nieszczęścia ostatnich ogniw łańcuszka.

- Miałem budować 8 600 metrów sieci wodno-kanalizacyjnej, a wyszło w terenie 12 400. Tyle naprawdę było trzeba, żeby M1 funkcjonowało! Jest różnica? - pyta W.

Jeden z krakowskich przedsiębiorców wykonywał w hipermarkecie prace izolacyjne w oparciu o niemiecką technologię i materiały firmy Henkel. Podpisał umowę bezpośrednio ze Strabagiem (na jej wzorze figuruje Montex, ale został wykreślony). W umowie tej określono cenę za metr kw. oraz szacunkową powierzchnię izolacji do wykonania. Na tej podstawie wyliczono "wstępną wartość kontraktu": 49 100 zł netto, zaznaczając, że ostateczna kwota zostanie obliczona na podstawie obmiaru powykonawczego.

Wykonawca twierdzi, że w trakcie prac okazało się, iż trzeba zaizolować znacznie większą powierzchnię. Cena wzrosła więc do 75 180 zł. - Strabag najpierw uchylał się od odbioru robót, więc zmuszony byłem dokonać odbioru zastępczego, a potem, gdy wysłałem fakturę, odmówił zapłaty. Ta zabawa trwa od lipca zeszłego roku - utrzymuje poszkodowany, który w październiku odwołał się do sądu.

W listopadzie Sąd Okręgowy w Warszawie nakazał Strabagowi zapłacić przedsiębiorcy całą kwotę, ale pozwany wniósł sprzeciw, twierdząc, że "wykonanie prac (...) nie odpowiada walorom jakościowym" oraz, że "doszło do porozumienia ustalającego rzeczywistą wartość prac - zmniejszenia wartości robót z powodu gorszej jakości".

Wykonawca zdecydowanie zaprzecza, że roboty były "gorszej jakości", zwłaszcza że wykonywano je pod okiem przedstawiciela firmy Henkel. Trudno dziś zweryfikować te twierdzenia, bo całość izolacji została dokładnie przykryta, głównie kafelkami. A formalnego odbioru robót ze strony inwestora w obecności wykonawcy nie było.

- Być może ktoś obiecał, tam na górze, że to się uda zbudować za tyle i tyle, i teraz ciśnie, żeby nie przekroczyć zaplanowanych kosztów? - zastanawia się Dz. - Kto cierpi? My, ostatnie ogniwo. Kupiliśmy wszystkie materiały, ponieśliśmy 99 proc. kosztów realizacji. Pośrednicy, którzy prawie nie mieli kosztów, mogą najwyżej zejść o procent ze swej prowizji.


Ryzykanci i naiwni
Wacław Drohobycki, dyrektor Krakowskiej Izby Budowlanej, ocenia, że problemy z odzyskaniem należności przeżywa ponad połowa małych i średnich, ale także całkiem sporych firm. - W przypadku Krakowa, który był przez ostatnich kilkadziesiąt lat faktycznym zagłębiem budowlanym dla całej południowej Polski, musi to budzić wielki niepokój. Bo wraz z tymi firmami plajtuje całe miasto: nie ma kto płacić podatków, wzrasta bezrobocie, skutki gospodarcze i społeczne będą katastrofalne.

Członkowie izby zwracają uwagę, że jeszcze kilka lat temu niewielu było na rynku ewidentnych oszustów, a także próbujących naginać prawo naciągaczy. Jeżeli ktoś nie płacił, to głównie dlatego, że i jemu nie płacono. Trudno było w tym dostrzec celowe działanie z zamiarem "wydmuchania" kontrahenta. Dzisiaj podejrzenia rodzą się na każdym kroku. - Część uczciwych dotąd firm zaczęła się ratować, przerzucając cały ciężar finansowy na maluczkich, ostatnie ogniwo nieszczęścia - mówi Drohobycki. Jego zdaniem, obecny stan prawny i praktyka sądowa w parze z dekoniunkturą na rynku sprawiły, że oszuści mnożą się jak grzyby po deszczu.

Drohobycki zwraca uwagę, że nie ma u nas prawdziwych samorządów budowlanych, które mogłyby karać i wykluczać czarne owce. Nie ma sądów polubownych. Uprawnienia budowlane nadaje wojewoda. - Ani jeden przedsiębiorca nie został pozbawiony tych praw za przekręty! - dodaje szef KIB.

W tej sytuacji tzw. gra rynkowa w budownictwie przypomina trochę obstawianie własnego majątku w ruletce. Przedsiębiorcy gwałtownie szukają roboty. - Niech pan się postawi w mojej sytuacji - rozkłada ręce W. - 80 ludzi stoi na placu i chce jakiejś pracy. Cisną, żeby robić i zarobić. Trzeba często ryzykować, biorąc, co popadnie.

Pracownicy krakowskich wywiadowni gospodarczych i firm windykacyjnych zwracają uwagę na gigantyczną niefrasobliwość albo wręcz naiwność większości małopolskich przedsiębiorców.

- Łatwo powiedzieć: nie ryzykować, nie zgadzać się na narzucone umowy. Ale kto nie ryzykuje, ten nie ma dziś roboty. Inwestorzy mówią: stawiasz się, to spadaj - upierają się przy swoim panowie K. i W.

W. dwa razy schodził z budowy M1, protestując przeciwko brakowi zapłaty za roboty dodatkowe. - Zakres robót się zwiększał, bo zmiany w projekcie wprowadzał Strabag. Oczekiwałem więc gwarancji zapłaty od Strabaga. I przy świadkach otrzymywałem takie zapewnienia.

Doradcy z wywiadowni uważają, że powinno się tego żądać na piśmie. Przyjazne stosunki, "wicie - rozumicie" i klepanie po ramieniu to jedno, a papier co innego.

Poszkodowani tłumaczą, że często w trakcie inwestycji stawiani są w takiej sytuacji: zejdą z budowy i nie dostaną zapłaty za nic (bo nie dotrzymali umowy), albo będą robić dalej ponosząc koszty dodatkowych robót. - I brniemy w to g... - przyznają. - Mamy nadzieję, że zagłada naszych firm przekona kolegów przedsiębiorców, że nie warto.

Wszyscy poszkodowani twierdzą, że przed zakończeniem budowy przedstawiciele Monteksu i Strabaga wykazywali wiele troski o podwykonawców - swoich i pana P. z Częstochowy. - Kiedy nie było terminowych płatności, obiecywali, że "wszystko zostanie uregulowane" - opowiada W. - Rozmawiałem z Alfredem Watzlem, który podpisywał umowy w imieniu Strabaga. On bezpośrednio zlecał dodatkowe roboty. On i dyrektor budowy. Uspokajali, że wszystko będzie zapłacone. Rok minął, handel tam trwa na całego. Gdzie są nasze pieniądze?

- W czasie pierwszej akcji rozbiórki kostki w październiku, rozmawiałem z panem Watzlem i przedstawicielem Metro Real Estate - twierdzi Krzysztof G. - Pan Watzl obiecał przy świadkach: jeśli Montex nie zapłaci do środy, to ja wypłacę panu z jego kaucji gwarancyjnej. Położyliśmy tę kostkę z powrotem. Nie zapłacił.

Na kolejnych spotkaniach z poszkodowanymi w Krakowie i w Lublinie przedstawiciele Monteksu z dokładnością pedantycznego księgowego wyliczali kwoty, które zapłacili za budowę M1, m.in. panu P. oraz - bezpośrednio (cesjami) jego podwykonawcom (G. dostał więcej od Monteksu niż od pana P.). Z tego, co zapisano w kontraktach, wynika, że i Strabag rozliczył się co do złotówki.

A rzekome dodatkowe roboty? Kilometry nie rozliczonych rur. Ary izolacji? Kostka z podsypką za pół miliona?


***
Brukarze Krzysztofa G. wielokrotnie utrudniali dostęp do M1. Mówili o swej krzywdzie w mediach na tle M1, co mogło wpłynąć na dobre imię Metro, opinię o centrum, a więc i na poziom sprzedaży. Takie rozpaczliwe wystąpienia zbankrutowanych przedsiębiorców na pewno kojarzą się klientom bardzo źle.

Krzysztof G. demonstrować już raczej jednak nie będzie. Nie ma na autobus, żeby dojechać w okolice M1.

ZBIGNIEW BARTUŚ DZIENNIK POLSKI

Komentarze

Wyświetlanie Sortowanie
Tylko zalogowani użytkownicy mogą komentować. Zarejestruj lub zaloguj się [4]
Links
  [1] http://www.bhpekspert.pl/index.php?name=News&catid=2
  [2] http://www.bhpekspert.pl/index.php?name=News&file=article&sid=115
  [3] http://www.bhpekspert.pl/index.php?name=News&catid=&topic=63
  [4] http://www.bhpekspert.pl/user.php