Sznurki prezesa [1]

Autor : vademecum Dodano: 03-11-2002 - 00:11
Praca [2]
Sznurki prezesa

Nazwisko Roberta Hamerlika jest dobrze znane krakowskim dziennikarzom, którzy na początku lat 90. opisywali zagadkowe obroty ziemią czy jeszcze dziwniejszą transakcję zakupu nie ukończonego biurowca NOT. Prezes odnosi kolejne sukcesy w biznesie po polsku. Ostatni to zakup Zakładów Napraw Taboru Kolejowego w Nowym Sączu.

To była jedna z wielu teczek, jakie Czytelnicy Dziennika Polskiego przynieśli do redakcji po pierwszych publikacjach na temat tzw. wydmuszek, firm bez majątku wykorzystujących podwykonawców. Krakowianka Irena N. uznała, że padła ofiarą takiej właśnie nieuczciwej spółki. Wynajęła firmę windykacyjną, przez kilka lat sama bawiła się w detektywa, tropiąc sprawcę swego nieszczęścia, szukała pomocy w sądach, urzędzie skarbowym i w prokuraturze. W końcu - zdesperowana - trafiła do nas. Wielkimi literami napisała na kopercie imię i nazwisko swojego dłużnika: Robert Hamerlik.
Nazwisko to jest dobrze znane krakowskim dziennikarzom, którzy na początku lat 90. opisywali zagadkowe obroty ziemią czy jeszcze dziwniejszą transakcję zakupu nie ukończonego biurowca Naczelnej Organizacji Technicznej, tzw. szkieletowca przy rondzie Mogilskim.

Mimo upływu 11 lat, NOT nie doczekał się od Roberta Hamerlika i jego spółek pełnej zapłaty za ten budynek. Również gmina Kraków nie otrzymała około 200 tys. zł z tytułu użytkowania wieczystego działki, na której on stoi. Od chwili wydania przez sąd nakazu zapłaty komornik próbuje znaleźć Roberta Hamerlika oraz jakiś jego majątek, z którego mógłby ściągnąć należności. Bez efektów.

Tymczasem prezes Robert Hamerlik, który jakiś czas temu wrócił do dziadkowego nazwiska Hammerling, siedzi sobie spokojnie w wygodnym fotelu na ostatnim piętrze biurowca przy ul. Jesionowej 9a w Katowicach - i odnosi kolejne sukcesy w biznesie po polsku. Ostatni - o czym donosiliśmy niedawno - to zakup Zakładów Napraw Taboru Kolejowego w Nowym Sączu.

- Dostałem od zarządu zadanie przeprowadzenia tej transakcji i wykonałem je - uśmiecha się szeroko.

W Nowym Sączu jest wielu takich, którzy chętnie zgasiliby ten uśmiech. Jeszcze więcej ludzi zastanawia się, jak to możliwe, że kolejna firma Hammerlinga, prawie nie znana, choć efektownie nazwana: Europejska Korporacja Finansowa, kupiła jedno z największych przedsiębiorstw ziemi sądeckiej (sam Hammerling też się dziwi). Dla załogi nie mniej ważne jest, jakie plany wobec ZNTK ma firma, która na katowickim biurowcu, gdzie ma siedzibę, nie powiesiła nawet szyldu.

- To są plany ambitne - oświadcza Robert Hammerling, który w EKF jest formalnie tylko prokurentem i doradcą, choć wszyscy tytułują go "prezesem", nawet... prezes EKF Henryk Dyrda.

Irena N. zastanawia się, jakie ambitne plany wobec wielkiego przedsiębiorstwa może mieć ktoś, kto od czterech lat nie potrafi wysupłać marnych trzydziestu kilku tysięcy złotych na spłatę długu wobec jej rodzinnej firemki.


Widok przez okna
Wydmuszki to firmy podstawiane na duże budowy przez nieuczciwych inwestorów: podpisują umowy z podwykonawcami, zlecając im wykonanie kosztownych prac i zakup wszelkich niezbędnych materiałów, po czym - kiedy obiekt jest gotowy - bankrutują bądź próbują wszcząć postępowanie układowe. Dzięki temu płacą za roboty nie sto, lecz np. 50 procent. Podwykonawcy wpadają przez to w finansowe tarapaty, a nierzadko bankrutują, posyłając na bruk pracowników.

Na pierwszy rzut oka spółki Roberta Hamerlika, wymienione w materiałach Ireny N., nie pasowały do tego schematu: na pewno trudno by je było oskarżyć o próbę wydębienia usług od podwykonawców przy okazji budowy wielkich obiektów. Z akt prokuratorskich wynika, że powodem ich zadłużenia były "przejściowe kłopoty finansowe". Prokuratorzy nieomal chwalili właściciela za to, że deklarował grzecznie "chęć spłaty całych zobowiązań w najbliższym czasie". I umarzali postępowania.

Irena N. - by nie mieć więcej kłopotów - wolałaby zbyt wiele nie zarzucać prokuraturze, skarbówce i innym instytucjom, do których zwracała się o pomoc, używa więc możliwie delikatnego słowa: "niewiedza". - Sądzę, że nikt nie potrafił się połapać w skomplikowanych przekształceniach spółek pana H. i jego biznesowych przyjaciół ani w przepływie majątku pomiędzy nimi. Może łatwiej było przymknąć oczy? - zastanawia się pani Irena.

W połowie lat 90. państwo N. zostali przedstawicielami czołowego krakowskiego producenta okien z PCV. Wiodło im się bardzo dobrze aż do momentu otrzymania zamówienia od - należącej do Roberta Hamerlika - Grupy Inwestycyjnej ROHA. 20 października 1998 roku zawarła ona z firmą N. umowę na wykonanie stolarki okiennej i drzwi balkonowych o wartości 64 729 zł. Miała wpłacić zaliczkę - 23 tys. zł. Jak ustalił prokurator z krakowskiej Krowodrzy, zaliczki tej ROHA nie wpłaciła, nie odebrała też - wykonanych w terminie na konkretny wymiar - okien i drzwi. Odbioru dokonała dopiero 5 marca, co oznaczało, że przez cztery miesiące państwo N., zmuszeni do rozliczenia z fabryką okien, kredytowali spółkę Hamerlika.

- Musieliśmy też zapłacić podatek VAT od wystawionej faktury, a także podatek dochodowy - wspomina pani Irena. - Z chwilą przekazania okien myślałam, że ten koszmar się wreszcie skończy. A on się dopiero zaczął!

Fakturę na kwotę 61 492 zł i 90 gr odebrał Hamerlik. Termin zapłaty określono na 15 marca 1999 r. Ponieważ pieniądze nie wpłynęły, państwo N. zasypali Hamerlika monitami. 12 maja 1999 udało im się zawrzeć z nim porozumienie, zgodnie z którym zapłata miała nastąpić najpóźniej 20 maja. Ale i tego dnia nie nadeszły żadne pieniądze. - Dopiero po kolejnych prośbach i groźbach GI ROHA zapłaciła 21 492 zł i 90 gr, a potem jeszcze 5 tys. zł. Pozostało 35 tys. zł plus odsetki - wspomina Irena N. W jej głowie zrodziło się wówczas podejrzenie, że GI ROHA chce od niej wydębić okna za 40 proc. ceny.

Dla rodzinnej firemki państwa N. 35 tys. zł (plus VAT i podatek dochodowy od czegoś, czego się nie dostało) to duże pieniądze. Irena zastanawiała się nawet nad likwidacją działahności, w końcu postanowiła jednak, że nie popuści. Zasypała GI ROHA listami przypominawczymi i upominawczymi. Próbowała też ustalić, komu Hamerlik sprzedał okna, które "kupił" u niej za 40 proc. ceny. Sądziła, że znalezieniem odpowiedzi na to pytanie zainteresowana będzie również prokuratura, do której w listopadzie 1999 r. (a więc po roku czekania na pieniądze) złożyła doniesienie.

Wszystkie czynności prokurator Doroty Baranowskiej z Prokuratury Rejonowej w Krakowie Krowodrzy ograniczyły się jednak do "rozpytania" poszkodowanych oraz właścicieli GI ROHA "na okoliczność". Hamerlik zaprzeczył, jakoby chciał wyłudzić towar. Wyjaśnił, że - już po przyjęciu okien od N. - w firmie GI ROHA pojawiły się trudności finansowe. Prokurator orzekła na tej podstawie, że "nie można przyjąć, iż z chwilą zawarcia umowy ze spółką N. zarząd firmy GI ROHA nie miał zamiaru uiścić należności". I odmówiła wszczęcia postępowania. Nie bez znaczenia była tu deklaracja Roberta Hamerlika, że wszystkie należności uiści do końca roku 1999.

Kilka dni później Irena N. uzyskała w sądzie gospodarczym "Nakaz zapłaty w postępowaniu nakazowym". Poniosła koszty sądowe (ponad 2,5 tys. zł). Przekazała sprawę do komornika.

Po trzech miesiącach komornik poinformował, że "postępowanie stało się bezskuteczne", bo GI ROHA nie posiada ani majątku, ani dochodów na rachunku bankowym. Po kolejnym miesiącu umorzył postępowanie - kosztami po raz kolejny obciążono Irenę N.

Przy okazji N. dowiedziała się, że GI ROHA przeniosła się do Krakowa, do biurowca przy al. Jana Pawła II. W tym momencie zaczęła się już przeistaczać w detektywa. Z prostej weryfikacji sprawozdań finansowych GI ROHA za poprzednie lata wyszło jej, że firma Hamerlika nie płaciła wierzycielom na długo przed podpisaniem z nią umowy na dostawę okien. Już w 1997 roku GI ROHA wykazała ponad
7 mln zł strat. Gdyby się okazało, że prezes Hamerlik nie regulując poprzednich zobowiązań zaciągał nowe, przekraczające wartość majątku spółki, można by mu zarzucić, że złamał prawo nie zgłaszając w porę wniosku o upadłość, a co za tym idzie - narażając na straty kolejnych kontrahentów. Dlaczego pani prokurator nie drążyła tej kwestii?

Pewnie dlatego, że nie zbadała sprawozdania finansowego GI ROHA. Nie zadała sobie również trudu przejrzenia obszernych akt komorniczych, z których wynikało, że GI ROHA nie reguluje zobowiązań, a mimo to zaciąga nowe.


Spółki przekształceń własnościowych
Dla Ireny N. (ale nie dla prokuratury) zastanawiające były skomplikowane przekształcenia spółek Roberta Hamerlika i jego partnera w interesach Ryszarda Wiatra. Kolejną - po Farcie i Krakauerze - była założona w 1993 roku spółka Business Centre Tower. Jej jedynym majątkiem, wycenionym na 5 mln zł, był - wspomniany wcześniej - szkieletowiec nabyty od NOT za (na papierze) 25,8 mld starych zł (2,58 mln nowych). Rok później Hamerlik założył następną firmę - GI ROHA. W ciągu trzech lat wywindował jej kapitał zakładowy z 1 mln do 15 mln zł.

Jak to robił? Np. w 1996 roku wniósł aportem do GI ROHA nieruchomość wycenioną na 4 mln zł: był to zabytkowy kompleks pałacowo-parkowy w Żarach, zakupiony cztery lata wcześniej od gminy za...
1 mld starych (100 tys. nowych) złotych. Konserwator zabytków podkreśla, że "pod rządami" Hamerlika zabytek na pewno nie zyskał na wartości, gdyż - wbrew umowie z gminą - właściciel nie przeprowadził tam żadnego remontu. Przeciwnie - nie strzeżony obiekt stał się przedmiotem skrajnej dewastacji. Mimo to - na papierze - zyskał na wartości. A jego hipoteka została obciążona kilkumiliardowymi kredytami.

Należąca do Hamerlika GI ROHA nabyła też m.in. od tegoż Hamerlika udziały w Business Centre Tower (za 2,5 mln zł) i w czerwcu 1998 stała się właścicielem tej spółki.

W 1993 roku, gdy Robert Hamerlik zakładał spółkę BCT, jego kolega Ryszard Wiatr założył firmę WIR. W 1999 roku udziały w niej nabyła GI ROHA, część udziałów WIR-u miała też potem przejściowo Europejska Korporacja Finansowa, następna spółka stworzona przez Hamerlika (Hammerlinga). Z kolei w sierpniu 1998 WIR kupił udziały w GI ROHA, a osiem miesięcy później - wspólnikiem GI ROHA została spółka... BCT.

Ryszard Wiatr był przez pewien czas prezesem BCT. BCT funkcjonowała początkowo w Krakowie przy ul. Zapolskiej, pod tym samym adresem, co WIR. Potem przeniosła się do baraku przy ul. Jana Pawła II 33, w to samo miejsce, co GI ROHA. GI ROHA startowała w Katowicach przy ul. Jesionowej 9a. W tym miejscu ma dziś siedzibę Europejska Korporacja Finansowa należąca do innej spółki (utworzonej i kierowanej przez Hammerlinga) - Towarzystwa Finansowego Broch - z siedzibą przy ul. Jana Pawła II. Jedynym właścicielem Brocha jest... EKF.

- Życie wymusiło takie rozwiązanie, już nie pamiętam dlaczego - odpowiada Hammerling pytany o sens tak intensywnego obrotu udziałami. I zastrzega się, że (do końca grudnia 2003) prawo pozwala, by spółka-córka była równocześnie stuprocentową własnością i stuprocentową właścicielką spółki-matki.

Irena N. też próbowała znaleźć sens tych wszystkich przekształceń. I, podobnie jak inni wierzyciele spółek Hamerlika (Górażdże, Huta Łabędy, Małapanew, Famur...) zaczęła przypuszczać, iż służą one zaciemnianiu sytuacji finansowej i rozmywaniu odpowiedzialności za długi. - Trzeba się było nieźle nagimnastykować, żeby wyciągnąć pieniądze od GI ROHA - przypominają sobie w Łabędach. "Gimnastyka" dysponującej skromniejszymi środkami Ireny N. nic nie dała.

W maju 2000 roku, w akcie desperacji (mimo nakazów sądowych oraz obietnicy złożonej wobec prokuratora, Hamerlik nadal nie płacił), poszkodowana próbowała złożyć doniesienie do Urzędu Kontroli Skarbowej. Zwróciła w nim uwagę na - jej zdaniem - "dziwne rzeczy" w sprawozdaniach finansowych GI ROHA. "W 1997 wykazała ona stratę w wysokości 7827 098,46 zł (...). W opinii o kontynuowaniu działalności biegły rewident wskazał m.in. na konieczność odzyskania należności od (UWAGA!): WIR, Business Centre Tower i PHI ROHA.". W następnym roku sytuacja powtórzyła się: głównymi dłużnikami (sprawcami złej kondycji finansowej GI ROHA) byli WIR i PHI ROHA. W piśmie do "skarbówki" Irena N. wyraża zdumienie, że "pomimo tak dużego zadłużenia WIR wobec GI ROHA, GI ROHA zbyła swoje udziały na rzecz WIR (za 7 mln zł). W jakim celu swojego dłużnika zrobiła swoim udziałowcem?" - pytała. Bez odpowiedzi.

W wysłanym kilka miesięcy później piśmie wynajątego przez N. adwokata pojawiła się więc taka oto śmiała hipoteza: a może GI ROHA nabywa materiały od takich jak Irena N. i nie płaci, a następnie sprzedaje te materiały do firmy WIR (po niższej cenie?), która też nie płaci? Firma WIR staje się więc dłużnikiem GI ROHA (ale ROHA jej nie ściga, bo Hamerlik musiałby ścigać sam siebie). Zarazem WIR buduje z tak pozyskanych materiałów osiedla, sprzedając mieszkania i lokale użytkowe.

Firma ROHA wykazuje straty. Firma WIR generuje zysk. Wierzyciele nie mają skąd odzyskać pieniędzy, bo ROHA nie ma nic. Kiedy robi się wokół niej zbyt gorąco - wszczyna się postępowanie upadłościowe, stawia w stan likwidacji i zakłada kolejne spółki o poważnie brzmiących nazwach, najlepiej z użyciem słów "Business" i "Korporacja". Przejmują one udziały w spółce przynoszącej zyski (żeby nie przejęli ich wierzyciele). Jest to oczywiście nielegalne i karalne - jako próba świadomej ucieczki od zaspokojenia wierzycieli. I co z tego? Przecież prokurator nie zerknie nawet do sprawozdań...

- Nigdy nie widziałem takiego nagromadzenia bzdur, temu adwokatowi trzeba by przyznać certyfikat kretynizmu! - komentuje Hammerling. - Żadna z prowadzonych przeze mnie spółek nie upadła, bo w żadnej wartość zobowiązań nie przekroczyła wartości majątku. Dotyczy to również GI ROHA. Zobowiązania są sukcesywnie spłacane - spłaciliśmy już ok. 40 mln zł - i jest kwestią czasu, kiedy spłacimy je wszystkie. Majątku zostało jeszcze na ok. 5 mln zł. I nigdy w żadnej z moich spółek nie doszło do próby wyprowadzenia lub ukrycia majątku przed wierzycielami!

W zestawieniu majątku GI ROHA, przedłożonym w połowie ub. roku Sądowi Rejonowemu dla Krakowa Nowej Huty, figuruje m.in. "inwestycja na obcym środku trwałym - kamienica mieszkalna w Krakowie przy ul. Mazowieckiej 8; prace remontowe lokali mieszkalnych i pracowni; wartość inwestycji: 380 889,13 zł". Hammerling zapewnia, że nabyte od N. okna spoczywają właśnie w tejże kamienicy, nie zostały jednak zamontowane ani sprzedane nowemu nabywcy (wykonane na konkretny wymiar). Na razie właścicielem budynku jest bank, który przejął go od GI ROHA "w ramach rozliczenia zobowiązań". Zapaść na rynku nieruchomości nie sprzyja sprzedaży obiektu. I tyle.

W tym roku Irena N. przypominała o sobie Robertowi Hammerlingowi kilka razy. We wrześniu (kiedy finalizował zakup ZNTK dla EKF) przelał na jej konto kilka tysięcy zł. Pozostałą kwotę - zostało 35 tys. zł plus odsetki - obiecał przelać "do końca tygodnia". Minął kolejny miesiąc. Nie przelał.

- Musimy traktować wszystkich wierzycieli jednakowo - tłumaczy biznesmen. - Nie mogę preferować pani N. tylko dlatego, że stosuje takie metody, że poszła do prasy ze skargą.


"Ofiara" czy "czarodziej biznesu"
Współpracownicy i znajomi Roberta Hammerlinga przekonują (anonimowo), że to sprawny menedżer, który w ciągu 12 lat polskiego kapitalizmu wiele się nauczył, ale - niestety - do dziś musi spłacać rachunki za zdobytą wiedzę. Ponoć w połowie lat 90. został "oskubany" przez ówczesnych współpracowników, potem kolejni mieli wykorzystać wypadek samochodowy, jakiemu uległ 9 lutego 1996 na trasie z Warszawy do Krakowa. Długo się leczył i w tym ponoć czasie jego spółki popadły w tarapaty.

- Nie będę się zniżał do tego poziomu, żeby problemy finansowe moich spółek czy ich zadłużenie tłumaczyć kłopotami zdrowotnymi - ucina Hammerling.

Irena N. wtrąca, że w jej przypadku trudno by było nawet cokolwiek tłumaczyć, bo umowę z nią zawarł wiele miesięcy po udanej rehabilitacji, podejmował więc nowe zobowiązania w pełni świadomy sytuacji w swoich spółkach. Inni dodają, że interesy z ziemią w Krakowie, szkieletowcem NOT-u, pałacem w Żarach ubił na długo przed wypadkiem. I przypominają one do złudzenia jego późniejsze transakcje. Np. z zakupem Krakowskiego Przedsiębiorstwa Robót Inżynieryjnych 2: zostało ono zlikwidowane, a nieruchomości - wyprzedano. Barak przy ul. Jana Pawła II 33 kupiła za 200 tys. zł EKF. Pod tym adresem działają obecnie: Business Centre Tower, WIR i GI ROHA (wszystkie w likwidacji). Ma tu również formalną siedzibę (bez telefonu) Towarzystwo Finansowe Broch, właściciel EKF.

Ludzie, którzy próbują unieważnić zakup ZNTK Nowy Sącz przez EKF, w tym członkowie zarządu zakładów, wskazują też na inne transakcje Hammerlinga i jego spółek, zwłaszcza na przejęcie Ponaru Żywiec - najpierw przez WIR (Ryszarda Wiatra), a potem - Korporację. Tutaj również, mimo nadziei rozbudzonej w załodze za sprawą wejścia "inwestora o poważnej nazwie" (EKF), skończyło się na razie na przeniesieniu majątku z Ponaru SA do innej spółki. I choć specjaliści od restrukturyzacji tego typu popeerelowskich przedsiębiorstw przyznają, iż bardzo trudno jest je uzdrowić, zwłaszcza przy obecnym kryzysie gospodarczym, przeciwnicy Hammerlinga i EKF wiedzą swoje: kolejne przedsiębiorstwa przejmowane są przez katowiczan wyłącznie w celu wyłuskania i sprzedaży majątku. Utrzymuje się z tego - twierdzą - krąg zaufanych ludzi pana prezesa. No, i on sam.

- Jest pan likwidatorem WIR-u i GI ROHA, prezesem Towarzystwa Inwestycyjnego Broch oraz prokurentem i doradcą zarządu EKF. Pełni pan te funkcje społecznie? - pytam.

Zamiast odpowiedzi Robert Hammerling wygłasza coś na kształt oświadczenia: - W sytuacji, w jakiej znajduje się kraj i gospodarka, już fakt posiadania pracy stawia mnie w nielicznym gronie osób, które mają z czego żyć z dnia na dzień.

- I ile pan dostaje za tę pracę?

- To pytanie narusza moje dobra osobiste.

Znajomi prezesa mówią, że po stronie "kosztów nauki", obok likwidacji kolejnych firm, musiał on zapisać i to, że osobiście nie może posiadać - i formalnie nie posiada - żadnego majątku. - Zaraz dobrałby się do niego komornik - mówią.

Pewnego majątku dorobili się natomiast ludzie zatrudnieni w założonych przez niego spółkach. Są wśród nich osoby, które pełniły u Hammerlinga różne funkcje, jak obecny wiceprezes EKF-u, Rafał Brożyna (w zeszłym roku - pełnomocnik GI ROHA). Dominują jednak znane postaci, jak Marek Kempski, były szef śląsko-dąbrowskiej "Solidarności", a potem wojewoda katowicki, słynny z wdrożenia akcji antykorupcyjnej (której sam padł ofiarą). Kempski był w EKF prezesem, a dziś przewodniczy Radzie Nadzorczej. Wiceprezesem w EKF był też inny solidarnościowiec, Piotr Rojewski, wiceprzewodniczący regionu za czasów Kempskiego, ostatnio - dyrektor katowickiego oddziału Ruchu. Z kręgu AWS wywodzi się też obecny prezes Korporacji, b. poseł (członek komisji przekształceń własnościowych) Henryk Dyrda. "Drugą nogę" stanowili lub stanowią w spółkach Hammerlinga ludzie lewicy, jak Andrzej Szarawarski (wiceminister gospodarki z ramienia SLD) czy senator SLD z Chrzanowa Bogusław Mąsior.

Ten ostatni zastrzega się, że z Hammerlingiem łączy go najbardziej ów wypadek samochodowy z
9 lutego 1996 roku. - Przesiadłem się, niestety, do jego auta i żeśmy się rozwalili - wspomina senator dodając, że "raczej nie miał potem kontaktów z tym panem". Przez zarządy i rady nadzorcze spółek Hammerliga przewinęło się jednak tak wiele znanych postaci różnych opcji politycznych, że wojujący z EKF nowosądeczanie gotowi są twierdzić, iż biznesmen używa polityków do robienia biznesu. Np. "ustrzelenia kolejnych zakładów, w których sporo do powiedzenia ma wciąż państwo".

Hammerling uważa takie rozumowanie za skrajny nonsens. - Nigdy nie zdarzyło się, bym kontaktował się z urzędującym np. w ministerstwie czy innym urzędzie politykiem - zapewnia. - Nie było takich spotkań, nie ma na to billingów telefonicznych! Ci ludzie pojawiali się w moich spółkach z reguły już po utracie stanowisk i wpływów, a jedynym powodem ich zatrudnienia były i są ich kompetencje.

Dodaje, że nie wie, dlaczego EKF zatrudnia poszczególne osoby. - Trzeba o to zapytać walne zgromadzenie akcjonariuszy, Radę Nadzorczą, zarząd...

- Ale przecież z analizy wzajemnych powiązań, choćby Brocha i EKF-u, wynika, że wszystkie sznurki trzyma właśnie pan. To pan jest "walnym zgromadzeniem", to pan reprezentuje zarząd. To pańscy ludzie w nim siedzą. Chce pan być szarą eminencją polskiego biznesu?

- Pan mnie wyraźnie przecenia - uśmiecha się. - Nigdy nie miałem takich ambicji. Jestem tylko specjalistą wynajętym przez zarząd do realizacji określonego zadania: zakupu ZNTK. I tyle.

Po chwili milczenia dodaje: - No i skoro ktoś był wojewodą, to nadaje się chyba również do kierowania niewielką firmą?


Bez komentarza
W jaki sposób ta "niewielka firma" przejęła kontrolę nad największym pracodawcą w Nowym Sączu, właścicielem bodaj najciekawszych nieruchomości w mieście?

- Powinniśmy dziękować zarządowi ZNTK, że wcześniej nie dopuścił do przejęcia przedsiębiorstwa przez większe firmy i za większe pieniądze - uśmiecha się Hammerling, - Dzięki temu EKF mogła kupić zakłady za cenę, na którą było ją stać. Zapłaciliśmy 3,27 zł za akcje, które były warte znacznie więcej. Może i 12 zł? Czy można nam czynić zarzut z tego, że zrobiliśmy - po raz kolejny - dobry interes?

Zarząd ZNTK uważa, że EKF nie miała pieniędzy na zakup Sącza: środki miały pochodzić z konta ZNTK Oleśnica, gdzie trafiły jako zwrot należności od PKP.

- To tajemnica firmy - Hammerling, pytany o kulisy całej transakcji, uśmiecha się jeszcze szerzej. I - nie tracąc humoru - dodaje, że członkowie zarządu ZNTK będą mieli kłopoty. W zeszłym tygodniu w niektórych gazetach ukazało się ogłoszenie EKF-u zatytułowane "Czas na odpowiedź". EKF wyraźnie napuszcza w nim załogę na zarząd ZNTK, zarzucając temu ostatniemu, że walczy o własne stołki kosztem firmy i pracowników. EKF skierował w tej sprawie doniesienie do prokuratury. Zwrócił się też do Rady Nadzorczej o zawieszenie w czynnościach zarządu ZNTK. Z kolei prezesi zakładów twierdzą, że nie mogą się doczekać rozmowy z prokuratorem. Kompletują kolejne dowody na - ich zdaniem - niedobre zamiary Korporacji wobec ich zakładu.

Czy ZNTK przeżyje ten bój? Czy skończy lepiej niż inne podmioty przejęte przez Roberta Hammerlinga i jego spółki? - niepokoją się pracownicy.

Irenie N., która - mimo upływu czterech lat - nadal odczuwa skutki feralnej umowy z GI ROHA, też nie jest do śmiechu. Z pewnym niedowierzaniem obejrzała w telewizji reportaż o przejęciu ZNTK przez EKF.

- Niektórym wydaje się dziwne, że człowiek postawiony tak wysoko w firmie dokonującej wielomilionowych zakupów, nie ma majątku, ani dochodów wystarczających do szybkiego uregulowania drobnych zobowiązań. Jak pan to skomentuje? - pytam Roberta Hammerlinga.

- Bez komentarza.

Zbigniew BartuŚ

Komentarze

Wyświetlanie Sortowanie
Tylko zalogowani użytkownicy mogą komentować. Zarejestruj lub zaloguj się [3]
Links
  [1] http://www.bhpekspert.pl/index.php?name=News&file=article&sid=259
  [2] http://www.bhpekspert.pl/index.php?name=News&catid=&topic=52
  [3] http://www.bhpekspert.pl/user.php