Wolność, równość, frajerstwo 10.01.2003 [1]

Autor : nowykodeks Dodano: 10-01-2003 - 05:47
Gospodarka [2]
ZBIGNIEW BARTUŚ

Wolność, równość, frajerstwoNie wytrzymaliśmy konkurencji górników emerytów, którzy robią wszystko na czarno i są przez to tańsi. Oni tylko dorabiają, a my musimy zarobić na życie, składki i wszystkie podatki, z których im się wypłaca wyśrubowane emerytury.

Pozostałości Zakładów Surowców Ogniotrwałych "Górka" w Trzebini
Na Osiedle przy kopalni, gdzie bieda dotarła najpóźniej
Po Zakładach Metalurgicznych Trzebinia pozostał jedynie gruz i złom. Dla pana Fryderyka to raj, z którego sporo jeszcze można wycisnąć, zwłaszcza za pomocą wozu transportowego stworzonego własnoręcznie ze starego malucha...

Jagoda Zięciak nie mogła opanować śmiechu, kiedy przeczytała narzekania koleżanki w lokalnym tygodniku. Śmiech był nerwowy - na inny od sześciu lat nie potrafi się zdobyć. - Może bym i umiała, gdybym siedziała na pieniądzach, jak Anka - tłumaczy.

To dziwne. Anka, czyli Anna Szela, o żadnych pieniądzach dziennikarzom nie mówiła. Tylko tyle, że ich nie ma. Że wnuki głodne chodzą i żeby kupić zimowe buty, musiały pomagać ojcu w szabrowaniu węgla z biedaszybów, i że żadnych perspektyw przed nimi nie ma. Ani słowa o fortunie.

- Widać, słowa głodny i wiązać koniec z końcem różnie są przez różnych rozumiane - komentuje Zięciakowa.

Mija 30 lat, odkąd z Anną, koleżanką z klasy, przyjechały do Trzebini. Mija sześć lat, odkąd Jagoda - wraz z mężem, jednego dnia - straciła pracę, bo zakład padł. Mijają trzy lata, odkąd padł zakład męża Anny Szeli. - A równości jak nie było, tak nie ma - żali się Jagoda.

Pracownicy chrzanowskiego urzędu pracy nie chcą powiedzieć zbyt wiele, żeby niepotrzebnie nie jątrzyć: - Odnosimy wrażenie, że ludzie nie są jednakowo traktowani. Jednych zrzuca się bez skrupułów w czeluść nędzy, a innych rozpieszcza. Pod płaszczykiem szczytnych haseł.

- Mój Jacek to się z tej niesprawiedliwości rozpił - mówi Jagoda. - No, bo weź pan, redaktorze, taki fakt, że i on, i ten Anki mąż - Zdzisiek mu jest - do tej samej "Solidarności" należeli, tylko jeden, znaczy mój, przynależał pod sekretariat hutników, a drugi - górników. I się okazało, że pięści i pały górników są mocniejsze. Pies z kulawą nogą się o naszą hutę nie upomniał, bo tam, na związkowej górze, czy to w "S", czy w komunistycznych "Metalowcach", ino "Sendzimir" i "Katowice". A górnicy, jak zadymy w Warszawie robili, to jakoś całościowo, dla wszystkich swojaków. I wywalczyli sobie.

Kiedy zwalniano z pracy Jagodę i Jacka, dano im, zgodnie z ustawą, odprawę w wysokości trzech ostatnich pensji. - 1 500 złotych na rękę - 56-letnia kobieta pokazuje kwit. Zarazem, podobnie jak wielu innym pracownikom Zakładów Metalurgicznych "Trzebinia" (obecnie w upadłości), nadal nie wypłacono im wielu zaległych zobowiązań, m.in. ostatnich pensji. Otrzymają je dopiero wówczas, gdy syndykowi masy upadłościowej uda się sprzedać cokolwiek z zakładowego majątku. Jeśli się uda...

Kiedy Jagoda zestawi to sobie z faktem, że mąż rówieśniczki przeszedł na wcześniejszą emeryturę w wysokości 1 700 zł na rękę, a jej syn wziął z kopalni 50-tysięczną odprawę, to nie wie, co powiedzieć.


Z pal na secam

Franciszek Zięciak, ojciec Jacka, skończy w tym roku, jak dobrze pójdzie, 90 lat. Zachował fantastyczną pamięć i ostry wzrok. Wstaje o 6 rano i przez pół godziny - czy upał, czy mróz - maszeruje po osiedlu. Jego dobra kondycja bardzo cieszy dwa młodsze pokolenia Zięciaków. Listonosz przynosi Franciszkowi co miesiąc 997 zł emerytury.

Dzięki temu, w przeciwieństwie do wielu sąsiadów, Zięciakowie nie zalegają z czynszem i nigdy nie odcięto im prądu. Dla Franciszka prąd ma zasadnicze znaczenie. Takim samym rytuałem jak spacer jest bowiem dlań oglądanie telewizyjnych Wiadomości. Od paru ładnych lat są to, niestety, wiadomości czarno-białe.

Jacek śmieje się, że jego ojcu wolność już do śmierci będzie się kojarzyć ze zmianą systemu z... secam na pal. Pierwszy, obowiązujący niegdyś w całej Europie Wschodniej, odpowiadał za kolory w radzieckim odbiorniku rubin 714, który kupili spod lady za późnego Gierka. Po przyjęciu przez Polskę zachodniego systemu pal kolory we Franciszkowym rubinie znikły. I nie ma w okolicy majstra, który potrafiłby z tym coś zrobić.

- Kupcie sobie nowy telewizor - radzą wszyscy. Zięciakowie nawet się przymierzali, ale najpierw pomagali rodzinie, która została na Mazurach, potem trzeba było posłać do szkół dzieci, a w końcu zakład popadł w tarapaty i już nie starczyło pieniędzy...

Franciszek stwierdza na dzień dobry (i na do widzenia), że poza zniknięciem kolorów żadnych innych oznak polskiej wolności do dziś nie dostrzegł. Nie, nie jest za komuną. Przeciwnie. Ale za sanacją też nigdy nie tęsknił. W zasadzie zawsze był na nie, bo ci w Warszawie nigdy nie widzą prostego człowieka. Można z Franciszkiem debatować trzy godziny o różnicy pomiędzy wolnymi wyborami w demokratycznej RP a głosowaniem na Front Jedności Narodu w PRL, a i tak prędzej, czy później debata schodzi na nieszczęsny pal.

- My tu mamy w d..., kto tam w Warszawie siedzi i jak się nazywa system, w którym żyjemy, dla nas ważny jest efekt - denerwuje się podkreślając, że 30-letni szczeniak nie będzie mu niczego tłumaczył, bo on swoje lata ma i wszystko już wie.

Wnuki wysłuchują dziadka często z wyraźnym przymrużeniem oka, ale generalnie myślą tak, jak on. - Ojciec i matka mieli sprawę jasną - tłumaczy 24-letni Piotr, który tkwi od urodzenia w 61-metrowym mieszkaniu z rodzicami i dziadkiem. - Szkoła, jak nie ta, to inna, robota, jak nie ta, to inna. Jakoś to było poukładane.

- Ja wierzyłem, że i teraz się to tak poukłada - dodaje Jacek, ojciec Piotra. - Że prosty człowiek, co nie ma łba do kapitalizmu, się odnajdzie. Ktoś powie: idź tu, zrób to, a będziesz miał to i to. Nam wiele nie trzeba.

Ale nikt nie postawił przed Zięciakami drogowskazu, nikt nie chciał ich prowadzić za rękę. Kiedy ich zakład padł, nikt nawet tej ręki nie podał. - To znaczy - jednym podawano, a innym nie - mówi Zięciak. I właśnie to go najbardziej wkurza.


Nos do PRL
Na początku lat 90. Trzebinia była najbardziej uprzemysłowionym miastem na pograniczu Śląska i Małopolski. Niektórzy żartowali, że osiedla i nieliczne ulice są tylko mało znaczącym uzupełnieniem dla - zajmujących przytłaczającą większość powierzchni miasta - fabryk, że w zasadzie całe miasto jest jednym gigantycznym kombinatem. W kombinacie tym pracowały dziesiątki tysięcy ludzi, od Oświęcimia po Kraków. Podtrzebińska wieś była wsią robotniczą. Trzebiński przemysł przyciągał ludzi z całej Polski.

W wydanym sześć lat temu w Krakowie folderze "Trzebinia - portret miasta" pisano: Elektrownia Siersza i Kopalnia Siersza mają szansę istnieć przy wzajemnej współpracy, stosując nowoczesne technologie, aż do wyczerpania złóż węgla - co szacuje się na kilka dziesiątek lat. (...) Zapewni to pracę około 3 tysiącom górników, a 10 tysiącom członków ich rodzin - utrzymanie.

Dwa lata temu kopalnię zamknięto. Wcześniej zaczęła się likwidacja większości pozostałych fabryk. Dziś w dobrej kondycji pozostały jedynie - szybko odchudzone i zmodernizowane - Rafineria Trzebinia i Elektrownia Siersza.

Wielu w Trzebini rozumuje tak: socjalizm pobudował fabryki i dał pracę, a kapitalizm wszystko niszczy. Liczba zwolenników Sojuszu Lewicy Demokratycznej, myślących właśnie w ten sposób, w latach 90. wyraźnie rosła. Ostatnio rozrastają się szeregi innych ugrupowań odrzucających porządki III RP.

Co bardziej trzeźwi przypominają w tym miejscu - bardzo charakterystyczną dla rozwoju socjalistycznego przemysłu - historię produkcji aluminium w miejscowych Zakładach Surowców Ogniotrwałych "Górka". W latach 50. w niedalekich Filipowicach rozpoczęto kosztowne badania tufów i argelitów pod kątem wykorzystania ich do produkcji wodorotlenku glinu. Produkcja miała być bezodpadowa - resztki zamierzano wykorzystać do wytwarzania cementu. Odbiorcą wodorotlenku miały być zakłady w Skawinie.

Linię w "Górce" wybudowano wielkim kosztem. Kiedy ruszyła - okazało się, że ilość tlenku glinu uzyskiwana ze złóż jest tak mała, iż nigdy nie będzie opłacalna. Produkcję wstrzymano po kilku tygodniach. A nowoczesny zakład w Skawinie powstał właśnie po to, by przerabiać surowiec z Trzebini... Aby mu go dostarczyć, zaczęto importować do "Górki" boksyty z Węgier. Po tych jednak zostawały odpady nie nadające się do przerobienia. Formalnie były to zasoby surowcowe. Zawierały bowiem minimalne ilości różnych rud oraz sody, więc peerelowscy specjaliści uznali, że za pewien czas uda się je z pożytkiem przetworzyć.

- Trzeba było dorobić ideologię do faktu, że z przetworzenia 6 ton importowanego surowca powstawała 1 tona produktu i 5 ton odpadów - wspomina jeden z pracowników "Górki".

- W czasie produkcji, przy piecach o temperaturze 1500 stopni, ludzie tracili przegrody nosowe, cierpieli na egzemy, zdarzały się oparzenia żrącym roztworem sody. To była dotowana, zawsze nierentowna produkcja. Dążyliśmy do jej zamknięcia - wspominał po latach ostatni dyrektor "Górki" Władysław Straś.

Najwięcej - bo 1,2 mln ton - trujących odpadów z "Górki" trafiło do nieczynnego kamieniołomu, który zaczął się wypełniać wodą, a od pewnego czasu przelewa się zagrażając miastu katastrofą ekologiczną.

Głównym producentem odpadów przemysłowych w Trzebini były jednak Zakłady Górnicze Trzebionka, eksploatujące złoża cynku i ołowiu. Odpady z tej firmy zajmują ponad 64 hektary. Jest tego ok. 17,5 mln ton.

Gmina Trzebinia, mimo solidnego kamuflażu w postaci sosnowych lasków, miejskiego parku i licznych pól uprawnych, to jedno wielkie składowisko odpadów przemysłowych - ocenili przed trzema laty specjaliści z Brytyjskiego Funduszu Know-How. Średnia ilość odpadów poprodukcyjnych wynosi w Polsce i Małopolsce 4 tony na hektar. W Trzebini zalega na jednym hektarze 871 ton odpadów. Są to z reguły substancje silnie toksyczne, zwłaszcza metale ciężkie, jak kadm i ołów.

Można i tak patrzeć na dziedzictwo PRL.

Ale można i tak, jak Jacek Zięciak: - Gotów jestem zaryzykować utratę przegrody nosowej. Byle mieć robotę.


Kije gwarków
Większość zwolnionych z likwidowanych trzebińskich zakładów zarejestrowała się w urzędzie pracy, a potem - utraciwszy prawo do zasiłku i wszelką nadzieję - w ogóle wypadła z rejestrów. - W przytłaczającej większości firm nie było żadnych odpraw, żadnej pomocy dla zwalnianych, pracownicy mieli problemy nawet z odzyskaniem zaległych pensji - opowiada Mariola Grabowska z miejscowego ośrodka pomocy społecznej.

Byli pracownicy Zakładów Metalurgicznych Trzebinia co prawda otrzymali odprawy (ok. 1500 zł, czyli równowartość trzech ostatnich pensji), ale - jak przyznaje syndyk Maciej Strosznajder - jeszcze przed ogłoszeniem upadłości firma była pracownikom winna ponad 3 mln zł z tytułu 25 różnego rodzaju zaległych świadczeń. Uprawnionych do ich pobrania było 1 240 osób. Do dziś udało się spłacić połowę zaległości.

- Pracowałam w zakładach razem z mężem wiele lat i teraz wiem, że, choć zarabiałam 500 zł miesięcznie, nie trzeba było narzekać - płacze 47-letnia Maria, koleżanka Jagody Zięciak. - Kto przy takim bezrobociu przyjmie do roboty kobietę w moim wieku, z takimi kwalifikacjami?

Nie tylko ona zwraca uwagę na to, że pracownicy likwidowanej kopalni "Siersza" zostali potraktowani o niebo lepiej niż reszta. Część z nich poszła na wcześniejsze, wysokie emerytury, reszta pobrała odprawy w wysokości ok. 50 tys. zł. Koledzy z innych zlikwidowanych zakładów uważają, że z takimi pieniędzmi w ręku, zwłaszcza wespół z innymi zwalnianymi, można rozkręcić niezły interes.

- Nie przypominam sobie ani jednego górnika, który przyszedłby do nas po pomoc - mówi Mariola Grabowska, której w gminnej opiece podlega ulica Gwarków. Podopiecznych z innych zakładów są setki.

Pracownicy pomocy społecznej i chrzanowskiego pośredniaka podkreślają, że większość młodszych górników z Sierszy poprzenoszono bez ceregieli do innych kopalń. Nikt nie zawracał sobie głowy pytaniem, czy przez to nie pogorszy się wynik ekonomiczny tychże kopalń - po prostu, zgodnie z zaleceniem rządu, przyjmowano. - Ja też bym chciał dostać ofertę pracy w "Katowicach" albo "Sendzimirze" - podkreśla hutnik Zięciak. Ale takiej propozycji nigdy nie było.

Nie było też oferty przejścia na wcześniejszą emeryturę lub dwuletniego urlopu na przekwalifikowanie lub jednorazowej odprawy w wysokości - w przypadku Zięciaka - ponad 50 pensji.

Młody Szela odprawę wziął, a stary, Zdzisław, przeszedł na urlop przedemerytalny. Obaj przeklinają jednak ciężki los. - Gdy zlikwidowano kopalnię, byłem przerażony, z czego utrzymam rodzinę i jak damy sobie radę - wspomina Zdzisław. - Dotąd świetnie nam się powodziło, jeździłem dobrym samochodem, stać mnie było na dwutygodniowe wakacje i jeszcze wyjazd w góry w zimie. Dzięki staraniom udało mi się przejść na wcześniejszą emeryturę, za całkiem przyzwoite wówczas pieniądze ok. 1600 zł miesięcznie. Jednak, gdy całe prawie życie miało się dużo więcej, a żona nie pracowała, to trudno wyżyć z takiej kwoty.

Żeby powetować sobie straty, Szela, jak wielu innych górniczych emerytów, zaczął dorabiać jako facet od wszystkiego na budowach i dziś wychodzi na swoje. - Nie jest to już eldorado, jak na kopalni, ale można żyć - mówi z dumą.

I właśnie to najbardziej wkurza Jacka Zięciaka. Jego starszy syn, Marek, przekwalifikował się i dostał z pośredniaka skromną pożyczkę na rozkręcenie interesu. Przez niecałe dwa lata prowadzili firmę remontową. - Nie wytrzymaliśmy konkurencji górników emerytów, którzy robią wszystko na czarno i są przez to tańsi. W końcu oni tylko dorabiają, a my musimy zarobić na życie, składki i wszystkie podatki.

Syn Jacka, Piotrek, pokazuje śląską gazetę, w której wydrukowano zestawienie płac w różnych działach gospodarki w 10 pierwszych miesiącach ub. roku. W Nadwiślańskiej Spółce Węglowej, w której pracują małopolscy, w tym trzebińscy, górnicy średnia wyniosła prawie 3,8 tys. zł (o 130 zł więcej niż rok wcześniej).

- I chcą podwyżek, czternastek, deputatów i gwarancji pracy - mówi podkreślając, że żądanie to jest dla większości trzebinian tak abstrakcyjne, że aż szkoda gadać.

Jacek, kiedy jeszcze był w śląsko-dąbrowskiej "Solidarności", próbował tłumaczyć kolegom górnikom, żeby się trochę samoograniczali, bo kij żądań ma dwa końce, z których jeden uderza czasem niekoniecznie w rządzących, ale w innych ludzi pracy. Apelował, słowem, o równość i braterstwo, które, teoretycznie wraz z wolnością, chciała wywalczyć demokratyczna opozycja. Bez skutku. Nikt nie chciał z nim gadać o zakazie pracy dla eksgórników (i innych), którym podatnicy fundują wcześniejsze emerytury i kilkuletnie urlopy. Nikt nie chciał go słuchać, gdy proponował, by opieką górniczych agencji pracy, które (za pieniądze podatników) znajdują ludziom robotę skuteczniej niż zwykłe pośredniaki, objęci zostali nie tylko byli górnicy.

- Każdy sobie rzepkę skrobie - ocenia Jacek. - Nawet biedaszyby przy Sierszy podzielili między siebie byli górnicy. Ile masz siły w barach i kilofów na składzie, tyle sobie wyrąbiesz, mówią, szczując psami frajerstwo - mówi.

Syn Piotrek ma dla niego wyjście: - Gdybyśmy trochę pokombinowali, to można nieźle zarobić, tak jak moi koledzy. Dobrze wycenia się w skupach aluminiowe i miedziane linki z kabli telekomunikacyjnych czy napowietrznych linii kolejowych. Jest tylko jeden problem: my, Zięciakowie, nie umiemy kraść - uśmiecha się kwaśno.

- My jesteśmy to frajerstwo - rzuca nieoczekiwanie dziadek Franciszek śledząc czarno-biały "Teleexpress".

ZBIGNIEW BARTUŚ

WSPÓŁPRACA: ELIZA JARGUZ


MAREK MORDAN

Komentarze

Wyświetlanie Sortowanie
Tylko zalogowani użytkownicy mogą komentować. Zarejestruj lub zaloguj się [3]
Links
  [1] http://www.bhpekspert.pl/index.php?name=News&file=article&sid=415
  [2] http://www.bhpekspert.pl/index.php?name=News&catid=&topic=67
  [3] http://www.bhpekspert.pl/user.php