Karetki jechały po śmierć [1]

Autor : atest94 Dodano: 27-07-2002 - 05:27
Zdrowie [2]
Karetki jechały po śmierć Tomasz Patora, Marcin Stelmasiak, Łódź (26-07-02 23:00) Centralne Biuro Śledcze i łódzka prokuratura badają kilkadziesiąt przypadków, w których - być może - świadomie opóźniono pomoc pogotowia dla pacjentów. Wszystkie miały miejsce na dyżurze starszego dyspozytora Tomasza S., szefa Krajowego Związku Zawodowego Pracowników Ratownictwa Medycznego i organizatora procederu "handlu skórami". Chodzi o sytuacje, w których do chorych w bardzo ciężkim stanie starszy dyspozytor wysyłał karetki z odległych punktów miasta, choć znacznie bliżej czekały na sygnał do wyjazdu inne ambulansy. Inne podejrzane przypadki dotyczą wysyłania z wielominutowym opóźnieniem karetek do chorych wymagających natychmiastowej pomocy. 38 śmierci Celowe opóźnianie pomocy to jeden z wątków śledztwa dotyczącego domniemanego uśmiercania pacjentów przez załogi pogotowia dla zysku z tzw. handlu skórami. Przypomnijmy - pod koniec stycznia "Gazeta Wyborcza" i Radio Łódź ujawniły, że w łódzkim pogotowiu handluje się masowo informacjami o zgonach pacjentów. Prokuratura Apelacyjna w Łodzi postawiła już zarzut korupcji 40 osobom - pracownikom pogotowia i przedsiębiorcom pogrzebowym. Napisaliśmy też, że w pogoni za zyskiem część załóg łódzkiego pogotowia rozmyślnie nie udzielała lub opóźniała udzielanie pomocy pacjentom. Są też poszlaki wskazujące, że mogło dojść do uśmiercania pacjentów lekami - m.in. zwiotczającym mięśnie pavulonem. W tzw. wątku zabójstw prokuratura zwróciła się do Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie o przeanalizowanie pierwszej partii dokumentów. Biegli mają ocenić 70 przypadków "wątpliwych zgonów", które miały miejsce w ciągu dwóch lat na jednej zmianie tej samej karetki - tej, która zużywała najwięcej pavulonu i w której notowano więcej zgonów pacjentów niż we wszystkich innych razem wziętych. Kompletowana jest dokumentacja kolejnych "wątpliwych zgonów" w dwóch kolejnych karetkach - to ok. 200 przypadków. Organy ścigania już od kilku miesięcy badają dokumentację łódzkiego pogotowia. Porównano m.in. dane zawarte w kartach zmarłych pacjentów oraz tzw. wykaz ruchu karetek, na podstawie którego można ustalić, gdzie w danym momencie znajdował się każdy ambulans. W Łodzi karetki pogotowia stacjonują w różnych punktach miasta, by maksymalnie skrócić czas dotarcia do czekającego na ratunek pacjenta. Obowiązkiem starszego dyspozytora jest natychmiastowe wysłanie do chorego najbliżej stojącej karetki. W szczególności dotyczy to pacjentów z podejrzeniem zatrzymania akcji serca. Po wstępnej analizie dokumentów wytypowano 38 przypadków ewidentnego naruszenia tej zasady. Wszystkie zakończyły się śmiercią pacjentów. Miały miejsce na dyżurze starszego dyspozytora Tomasza S., jednego z organizatorów procederu "handlu skórami", podejrzanego o przyjęcie co najmniej 60 tys. zł łapówek za przekazane zakładom pogrzebowym informacje o zgonach pacjentów. Schemat dyspozytora Dotarliśmy do szczegółów kilku z badanych przypadków domniemanego opóźniania pomocy: 15 stycznia 2000 r. O godz. 15.55 wezwanie z ul. Brzeźnej: "chory ma 80 lat, nie oddycha". W stacji pogotowia przy ul. Sienkiewicza - ok. 150 metrów od domu umierającego - na sygnał do wyjazdu czekały dwie karetki reanimacyjne (R-2, R-3) i dwie załogi wypadkowe. Jednak dyspozytor wysłał do pacjenta załogę R-7 z punktu wyczekiwania przy ul. Paderewskiego. Karetka miała do pacjenta kilka kilometrów jazdy przez centrum Łodzi. Pacjent zmarł. 20 czerwca 2000 r. O godz. 21.50 dyspozytor odebrał wezwanie na ul. Grota-Roweckiego. Pacjent po operacji raka żołądka miał silne bóle. W pobliżu stało bezczynnie w różnych punktach wyczekiwania i stacji pogotowia przy ul. Sienkiewicza osiem karetek. Jednak dopiero o godz. 22.52 (w ponad godzinę od zgłoszenia) dyspozytor wysłał do chorego zespół R-9. Pacjent zmarł. 29 lipca 2000 r. Zgłaszający informował dyspozytora: "Siny, nieprzytomny człowiek na ul. Przybyszewskiego przy hipermarkecie Jumbo". Najbliżej do chorego miał zespół R-6, który właśnie stał na ul. Kossaka. Dyspozytor zlecił jednak wizytę karetce R-7, która czekała kilka kilometrów dalej - przy ul. Paderewskiego. Wizyta skończyła się zgonem. 21 października 2000 r. O godz. 9.24 dyspozytor odebrał zgłoszenie z ul. Rydla. Według wzywającego pomocy "chory był nieprzytomny i nie oddychał". Kilkaset metrów od ul. Rydla - na ul. Kossaka - stała w punkcie wyczekiwania karetka reanimacyjna R-6. Dyspozytor wysłał jednak do chorego załogę R-7, która musiała jechać do pacjenta z punktu wyczekiwania przy ul. Paderewskiego (dobre kilka kilometrów jazdy zatłoczonymi ulicami). O godz. 9.31 rodzina wzywa pogotowie do sinego, nieprzytomnego 6-miesięcznego niemowlęcia. Karetka R-7 dotarłaby do dziecka ze swojego miejsca wyczekiwania w minutę. Ale R-7 dyspozytor wysłał na ul. Rydla, więc do niemowlęcia musiała jechać oddalona o kilka kilometrów R-6 z ul. Kossaka. Obie wizyty skończyły się stwierdzeniem zgonu. Podobny schemat powtarzał się w pozostałych przypadkach - choć jedna karetka dotarłaby do umierającego pacjenta najszybciej, na miejsce jechała inna załoga. Najczęściej ta, której członkowie brali udział w procederze "handlu skórami". I tak np. zarzut przyjęcia łapówek postawiono jednemu z sanitariuszy jeżdżących karetką R-7. Choć CBŚ i prokuratura bada - jak napisaliśmy - 38 przypadków, w których mogło dojść do świadomego opóźniania pomocy, wątpliwości budziło znacznie więcej interwencji. Problem w tym, że w niejasnych okolicznościach ze stacji łódzkiego pogotowia zniknęła część dokumentacji - chodzi głównie o wykazy ruchu karetek. Kariera Tomasza S. Tomasz S. był w łódzkim pogotowiu sanitariuszem, później - przez cztery lata - starszym dyspozytorem. Pełnił obowiązki rzecznika prasowego, teraz odpowiada za nadzór nad pracownikami pogotowia. Rozmawialiśmy z S. w październiku, gdy zbieraliśmy materiały do reportażu o aferach w łódzkim pogotowiu. Zaprzeczał, jakoby kiedykolwiek brał pieniądze od firm pogrzebowych. - Akwizycja przez pogotowie dla firm pogrzebowych jest nie do udowodnienia, a poza tym nie jest niezgodna z prawem. Nie ma takiego punktu w kodeksie pracy, do którego można by się przyczepić. (...) Ja jestem starszym dyspozytorem województwa i z racji zajmowanego stanowiska podobno muszę w tym brać udział. A ja zapraszam tego, od którego wziąłem. Niech przyjdzie i powie, że mi dał pieniądze - mówił. Po publikacji reportażu "Łowcy skór" S. protestował "przeciwko szkalowaniu dobrego imienia pracowników pogotowia". Zapowiadał akcję protestacyjną i pozwanie dziennikarzy "Gazety" do sądu. Dwa tygodnie później ujawniliśmy, że to Tomasz S. jako pierwszy zorganizował w pogotowiu - jeszcze w 1991 r. - system brania pieniędzy od firm pogrzebowych. Z materiałów śledczych wynika, że prowadził nawet "miniksięgowość" - wpisywał do zeszytu wszystkie łapówki i później się z nich rozliczał przed wspólnikami - innymi pracownikami pogotowia. Pod koniec lutego Tomasza S. zatrzymali funkcjonariusze CBŚ. Sąd rejonowy nakazał jego aresztowanie, ale po trzech tygodniach sąd okręgowy wypuścił go na wolność. S. jest też przewodniczącym Krajowego Związku Zawodowego Pracowników Ratownictwa Medycznego. Według ustaleń prokuratury to właśnie w szeregach związkowców organizowano "handel skórami" w łódzkim pogotowiu. Teraz S. - jako prezes zarządu fundacji Na Ratunek - zajmuje się organizowaniem prywatnych kursów... ratownictwa medycznego. Wśród wykładowców są dwie osoby, którym prokuratura postawiła zarzuty "handlu skórami" - to Sławomir S., brat Tomasza, szef łódzkiego oddziału KZZPRM, oraz lekarz pogotowia Grzegorz F.

Komentarze

Wyświetlanie Sortowanie
Tylko zalogowani użytkownicy mogą komentować. Zarejestruj lub zaloguj się [3]
Links
  [1] http://www.bhpekspert.pl/index.php?name=News&file=article&sid=86
  [2] http://www.bhpekspert.pl/index.php?name=News&catid=&topic=62
  [3] http://www.bhpekspert.pl/user.php