Praca we francuskim hipermarkecie to nie zwyczajne zajęcie zarobkowe, ale prawdz [1]

Autor : bhpekspert Dodano: 28-11-2005 - 09:19
Pracodawca i Pracown [2]
Z pamiętnika zakładowej lekarki
Praca we francuskim hipermarkecie to nie zwyczajne zajęcie zarobkowe, ale prawdziwa katorga.
Doktor Dorothée Ramaut dzień po dniu zapisywała swoje spostrzeżenia dotyczące brutalnych metod kierowania personelem. Oto fragmenty jej notatek
Od dziewiętnastu lat jestem lekarzem medycyny pracy w hipermarkecie, który zatrudnia około 480 osób. Warunki pracy są bardzo trudne, zarówno pod względem fizycznym (przenoszenie ciężkich towarów, często bez pomocy specjalistycznego sprzętu i pod presją czasu), jak i psychicznym. Mobbing to tutaj codzienność.

Wyobrażałam sobie, że tylko szeregowi pracownicy stają się ofiarami tego systemu. Sądziłam naiwnie, że wszyscy szefowie to skonstruowane według jednego wzorca wstrętne typy, którym płaci się za złe traktowanie podwładnych. Powiedziano im bowiem, że szybko awansują pod warunkiem, że cały swój czas i energię będą oddawać firmie. (...)

Dziś rozróżniam dwie kategorie pracowników hipermarketu. Pierwszą z nich stanowią młodzi ludzie, wyczerpani fizycznie i psychicznie. Mówią podobnie: „Nie mogę robić wszystkiego, o co mnie proszą. Mój szef chce, żebym zwolnił pracownika, ale ja nie umiem: on ma dzieci, poza tym nie jest gorszy od innych, więc dlaczego mam go wyrzucać?”.

Gdy nieoczekiwane zdarzenie, na przykład deszcz w lecie, spowoduje spadek sprzedaży lekkich ubrań, dyrekcja wini szefa działu, bo sprzedaż nie osiągnęła wymaganego poziomu. „Poświęcam firmie cały mój czas, wieczorem wracam wyczerpany, nie mogę znieść moich dzieci, z żoną wciąż się kłócimy” – wciąż słyszę takie słowa.

Druga kategoria to pracownicy na stanowiskach kierowniczych. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że akceptują ten system. Mam wrażenie, że rozmawiam z członkami sekty: te same reakcje, te same lekceważące uwagi o chorych pracownikach oraz tych, którzy ulegli wypadkowi. Są jak zaślepieni. (...) Często żyją samotnie. Niektórzy mówią o trudnościach w życiu prywatnym, ale nie chcą przyznać, że może to być związane z warunkami, w jakich pracują. (...)

Maj 2000. Daniel

Daniel od dziesięciu lat był szefem działu. Podczas wizyty mówił o sobie źle. Cierpiał na bezsenność. Kiedy zaczęłam rozmowę o jego pracy, załamał się i zaczął szlochać: jego szef wielokrotnie poniżał go przy pracownikach, a nawet w obecności klientów. Wciąż słyszał tylko jego wrzaski.

Wystawiłam Danielowi zaświadczenie o czasowej niezdolności do pracy. Po kuracji lekowej i terapii psychiatrycznej nadal nie był w stanie pracować na jakimkolwiek stanowisku w tej firmie, tak bardzo czuł się osaczony i bał się powrotu. Został zwolniony i szybko znalazł pracę w innej branży.

 Jego szef wyjaśniał mi wtedy, że Daniel „jest do niczego”. A ja zaczęłam patrzeć na dyrekcję przedsiębiorstwa zupełnie inaczej. Jak można mówić, że pracownik jest „niekompetentny i do niczego”, jeśli ma dziesięcioletni staż w firmie? Dla przedsiębiorstwa to zwycięstwo czy porażka? (...)

Od tej pory zaczęłam słuchać szefów z większą uwagą. Pewnie dlatego znacznie łatwiej się przede mną otwierali, niektórzy opowiadali, że nowy dyrektor dużo częściej niż poprzedni zmusza ich do robienia rzeczy, jakich nie akceptują. Szybko spostrzegłam też, że ci, którzy odważyli się rozmawiać, są przez pozostałych izolowani albo wręcz dręczeni. (...)

Listopad 2000. Mathieu

Mathieu, szef rejonu od 1988 roku, przez kilka miesięcy był na zwolnieniu z powodu silnych bólów kręgosłupa. Rozmawiałam z nim tuż przed jego powrotem do pracy. Miał 35 lat, ale przypominał starca. Chodził zgięty w pół, kulał, podpierał się laską. (...) Mimo to chciał wrócić. Kilka tygodni później powiedział mi, że wciąż cierpi z powodu bólu, ale że absolutnie musi wrócić do pracy. Trzymał się prosto, swoją laskę zostawił w poczekalni. Kiedy zwróciłam uwagę, że zapomniał o lasce, wyznał, że od pewnego czasu potrzebuje jej tylko wtedy, kiedy idzie do sklepu. Zaczęliśmy rozmawiać o warunkach pracy, przede wszystkim o jego stosunkach z Benoit, na którego skarżyło mi się kilku innych szefów rejonów. Benoit kazał mu wyrzucić pracownika, który był według niego zbyt powolny i nieskuteczny. Mathieu odmówił zwolnienia pod pretekstem kradzieży.

Bardzo szybko zaczął dostawać zadania niemożliwe do wypełnienia. Benoit poniżał go i ośmieszał, aż do dnia, w którym Mathieu tak bardzo zaczęły boleć plecy, że musiał pójść do domu. W listopadzie 2001 poświadczyłam jego niezdolność do pracy. W tej chwili Mathieu ma się dobrze. Przechodzi kurs kształcenia zawodowego w innej dziedzinie.

Grudzień 2001. Thibault

Kiedy robiłam zakupy w sklepie, spotkałam dwóch pracowników. Powiedzieli mi, że martwią się o swojego szefa Thibault. Widzieli, jak płakał w magazynie, on, który zazwyczaj znosi wszystko cierpliwie. Powiedzieli mi też, że od pewnego czasu Benoit (ten sam, który dręczył Mathieu) „wciąż się go czepia”. (...)

Thibault spóźnił się na wizytę. Był jak nieobecny. Na moje pierwsze pytanie dosłownie się rozkleił. Od miesięcy Benoit próbował go zwolnić. Właśnie zażądał, by w ciągu dwóch dni dostarczono mu inwentarz rejonu. Thibault wiedział, że to fizycznie niemożliwe, nawet jeśli kazałby całej ekipie pracować przez noc.

Po terapii psychiatrycznej i intensywnej kuracji lekowej w czerwcu 2002 roku stwierdziłam, że jest całkowicie niezdolny do pracy. (...) Jesienią Thibault został ostatecznie zwolniony. Skończyły się jego problemy małżeńskie, ma drugie dziecko, znalazł ciekawą pracę.

Marzec 2002. Aurelie

Aurelie skierował do mnie w trybie pilnym inspektor pracy. Nie znałam jej, dopiero zaczęła pracę w firmie. Miała 42 lata, była elegancką kobietą, ale jej twarz nie pasowała do sposobu ubierania się: była nieuczesana i bez makijażu. Gdy tylko spytałam ją o powód wizyty, załamała się, zaczęła płakać, mówiąc, że nie rozumie dlaczego „wylądowała u wariatów!”. Wszystko stało się dla niej nie do zniesienia, już sam przyjazd do pracy był strasznym doświadczeniem. (...)

Aurelie nie mogła znieść postępowania swojego szefa Jerôme’a w stosunku do jednego z kolegów, którego regularnie obrażał, ośmieszał i poniżał. Ośmieliła się stanąć w jego obronie. Bardzo szybko Jerôme zaczął zachowywać się w ten sam sposób wobec niej. Wtedy załamała się i wpadła w depresję. Stwierdziłam, że jest czasowo niezdolna do pracy i skierowałam ją do psychiatry. (...)

Aurelie zatrudniła adwokata i wniosła skargę do sądu pracy. Za jej przykładem to samo zrobiło pięciu innych pracowników. Dwóch z nich wygrało sprawę. Aurelie przegrała i złożyła apelację. Spotkałam ją ponownie dwa i pół roku później. Wciąż wykazywała oznaki ciężkiej depresji. Wydała mi się zmęczona, niespokojna, cierpiała na bezsenność. Wciąż była na urlopie zdrowotnym, ale nie dostawała już wypłaty, więc wydałam jej zaświadczenie o niezdolności do pracy. W końcu została zwolniona zgodnie z procedurą, po trzech latach postępowania sądowego.

Wkrótce po sprawie Mathieu, Thibault i Aurelie nowe przypadki dręczenia moralnego kończą się zwolnieniami lub okresowymi urlopami. Próbuję ostrzec dyrekcję hipermarketu, ale bez skutku. Staram się także zwrócić uwagę komitetu bhp w przedsiębiorstwie, ale tych uwag nigdy nie przekazuje się do dyrekcji.

Koniec 2002

zyznaję, że długo nie byłam pewna, czy postępuję słusznie. Bardzo trudno było mi pracować w tym sklepie, tak pogorszyły się moje własne warunki pracy. Szefowie działów mówili szefom rejonów, żeby na mnie uważali. Niektórzy odmawiali przyjścia na wizytę. Inni powodowali zamieszanie w poczekalni. Jeszcze inni nie chcieli rozbierać się do badania. W głębi serca im współczułam. Wiedziałam, że uważali za swój obowiązek grać te role. Podczas konsultacji opisywali swoją bezradność.

Kilku z nich ostrzegło mnie, żebym uważała, bo szukano pretekstu, żeby mnie zwolnić – ktoś mógłby podrzucić mi do torebki albo do kieszeni jakiś przedmiot, by oskarżyć mnie o kradzież. (...) Wciąż regularnie robiłam zakupy w sklepie, ale starałam się zmieniać dni i godziny. Zawsze miałam tylko małą torebkę, którą trzymałam tuż przy sobie. Nie nosiłam szerokich ubrań. Kiedy zbliżał się jakiś pracownik, odsuwałam się. Wiedziałam, że niebezpieczeństwo może nadejść z każdej strony. Miałam uczucie, że dostaję paranoi. (...)

Czerwiec 2003 

Dyrektor hipermarketu został zwolniony, na miejsce dwóch szefów-dręczycieli i dyrektora ds. zasobów ludzkich zatrudniono nowe osoby. Nowy dyrektor był wobec mnie dużo bardziej uprzejmy, chciał mnie przekonać, że dialog jest możliwy. Rzeczywiście był, ale niczemu nie służył. (...)

Miałam wrażenie, że wszystko funkcjonuje tak samo jak przedtem, poza tym, że od kiedy udało mi się upublicznić problem mobbingu, mówiło się o tym dużo częściej. Było to dla mnie jedyne źródło satysfakcji. (...)

Gridzień 2004 

Pewnego dnia w czasie porannej odprawy pracownik działu samoobsługi stracił nad sobą panowanie. Gwałtownie opuścił salę i zadzwonił do mnie z prośbą o wizytę. Wypisałam mu czasowe zwolnienie i poradziłam, by zadzwonił do inspekcji pracy. Kilka dni później dostał list wzywający na spotkanie w sprawie zwolnienia.

Tym razem związkowcy zareagowali. Strajk sparaliżował pracę. Powołano specjalny komitet bezpieczeństwa i higieny pracy. Zdecydowano, że będę prowadzić zebrania z pracownikami i mówić im o mobbingu.

Październik 2005 

Uważa się mnie za specjalistkę w dziedzinie medycyny pracy, ale czuję się bezradna, gdy ludzie w hipermarkecie wciąż cierpią.

Komentarze

Wyświetlanie Sortowanie
Tylko zalogowani użytkownicy mogą komentować. Zarejestruj lub zaloguj się [3]
Links
  [1] http://www.bhpekspert.pl/index.php?name=News&file=article&sid=989
  [2] http://www.bhpekspert.pl/index.php?name=News&catid=&topic=79
  [3] http://www.bhpekspert.pl/user.php